W czasach słusznie minionych, w mieście na wschodzie Polski,
mieszkała pewna kobieta. Powiedzieć, że była złą osobą, to nie powiedzieć nic,
a przy okazji być ogromnie niesprawiedliwym w tym osądzie. Jej życie od
maleńkości nie było usłane różami. Posłuchajcie...
Jej matka, kiedy była jeszcze panienką, przyjechała ze swojej
niewielkiej miejscowości do miasta wojewódzkiego, odwiedzić koleżankę. Pora
była już późna, zimna, jesienna. Mocno opatulona, z neseserem w ręce, wędrowała
na skróty przez park, by szybciej dojść do celu. Kiedy była w jego
najciemniejszym zakątku, gdzie nie docierało światło latarni, zza drzewa
wyskoczył mężczyzna i rzucił się na nią z rękami. Przez chwilę szarpał ją
zdecydowanie, chcąc zapewne zabrać jej nie tylko bagaż. Dziewczyna w pierwszej
chwili się przestraszyła, a w drugiej całowała i przytulała napastnika, który
jak sami się domyślacie, był niezmiernie zaskoczony, ale nie oponował.
Gdy później opowiadała znajomym jak poznała swojego męża,
niektórzy nie dawali jej wiary, a inni skonsternowani milczeli... W końcu,
jedna czy dwie osoby zadały, wiszące w powietrzu pytanie -
"Dlaczego...?" Odpowiedziała im, że to przecież była miłość od
pierwszego wejrzenia. Tłumaczyła cierpliwie, że jej ojciec bił matkę, dziadek
babkę, zapewne pradziadek prababkę. Jeżeli takie zachowanie to nie okazywanie
miłości, to niby czym to było?
I z tego związku, po roku, narodziła się nasza Bohaterka.
Jak się okazało, jej ojciec był nie tylko łobuzem i pijakiem,
ale również wysoko postawionym urzędnikiem państwowym. Jego pasją były
spotkania towarzyskie przeciągające się do późnych godzin nocnych i nadal
spacery po parku. Za nic miał zdanie partnerki życiowej, a córki w ogóle o nic
nie pytał, kiedy wietrząc interes życia, postanowił siedemnastolatkę oddać za
żonę bogatemu, lecz wydaje się, ulepionemu z tej samej gliny co on, młodemu
człowiekowi. Absztyfikant był synem członka Komitetu Centralnego PZPR z samej
Warszawy!
Dorastającej kobiecie, mającej swój własny światopogląd,
ukształtowany zmierzchem czasów, nie w smak była decyzja ojca, burząca jej
plany życiowe. Ale nic nie mogła zrobić. Była bezradna i zrozpaczona. Pomimo
pozornych wysiłków chłopca, który starał się o jej rękę, nie pokochała go, a po
ślubie bardzo szybko, śmiertelnie znienawidziła.
Nie jest to miejsce i czas na opisywanie szczegółowo jak
wyglądało jej życie, ale musicie wiedzieć, że podupadła na zdrowiu i dokuczały
jej silne bóle w okolicach brzucha. Znosiła to mężnie i cierpliwie, nie chcąc
iść do lekarza. Każdego ranka i przed pójściem spać, wmawiała sobie, że dźwiga
własny krzyż, a niezdiagnozowana i nieleczona choroba, zapędzi ją w niedługim
czasie do grobu. Jedynym pocieszeniem było to, że podobny z charakteru do jej
ojca mąż, przestał się nią interesować, zabiegać o jej względy i opiekować,
nawet gdy zaszła w ciążę.
A z każdą kolejną ciążą, mąż traktował ją bardziej oschle,
ale o dziwo był dobrym ojcem. Kobieta nienawidziła ich wszystkich. Męża i
trójki własnego potomstwa. Po kilku latach, kiedy dzieci dorosły, okazało się,
że z wzajemnością. Żadne z rodzeństwa nie było karmione mlekiem matki i dlatego
- jak to mawiały bezbłędne sąsiadki – dzieci były cherlawe i anemiczne.
Bóle w okolicy brzucha nasilały się, aż któregoś razu kobieta
zemdlała w sklepie. W szpitalu dowiedziała się, że ma kamienie nerkowe o dużej
średnicy, które to od lat silnie jej dokuczały i niezbędne jest przeprowadzenie
operacji. Usłyszała też, że kamienie mogą nawracać i zapewne przekazała je w
genach swoim dzieciom.
Godzinę później, na własne życzenie, kobieta z uśmiechem na twarzy opuściła
szpital. Wreszcie znalazła sposób jak zaszkodzić rodzinie. W
domu nie wspomniała słowem co się jej przytrafiło, informację o chorobie
przysięgła zachować tylko dla siebie, a wypis schowała głęboko, w znanym tylko
jej miejscu. Nie chciała żeby dzieci chodziły na badania profilaktyczne, które
z dużym prawdopodobieństwem wyeliminowałby u nich bolesny atak kolki nerkowej.
Życie z takim bólem jest praktycznie niemożliwe. Po prawie 10
latach nawracających, silnych ataków, kobieta była już wrakiem człowieka. Mocno
schudła, zaczęła też palić papierosy. W czasie kolki nerkowej chodziła na
podwórko i pełła w ogródku, nie chcąc, żeby któryś z domowników ją widział.
Dyszała przy tym okrutnie i wypalała dużą ilość papierosów, co dawało groteskowy
obraz, że to nie człowiek, a dymiąca, głośna maszyna, zamiast wyrywać chwasty,
sadzi niedopałki papierosów. Zimą zaś odśnieżała chodniki…
Mąż i dzieci wielokrotnie byli świadkami tego widowiska, ale
z uśmiechem politowania pukali się po głowach, nie mając zamiaru pomagać starej
wariatce.
Minęło kilka lat, w rodzinie naszej Bohaterki nic się nie
zmieniło poza ustrojem politycznym, do czasu, aż pewnego dnia, kamienie nerkowe
przekazane w genach, w końcu się odezwały.
Pierwsze dziecko - chłopak, ataku kolki nerkowej dostał w
czasie samotnej wędrówki po Tatrach. Dzwonił po pomoc, lecz helikopter nie mógł
dotrzeć na miejsce ze względu na fatalną pogodę. Znaleziono go nieżywego po
kilku dniach, na trudno dostępnej półce skalnej.
Dziewczynę - średnią z rodzeństwa, atak zaskoczył w czasie
rejsu morskiego po Atlantyku. Tak się bawią dzieci… wiadomo kogo? Doktor na
statku, źle zdiagnozował objawy i dziewczyna z wycieńczenia, po trzech dniach
zmarła.
Najmłodszy chłopak. Ha! To dopiero było ciekawe. Jego matka
byłaby przeszczęśliwa, ale oszczędzę Wam szczegółów. Powiem tylko tyle, że
podzielił los rodzeństwa.
Bohaterka
naszego opowiadania, zrozpaczonemu mężowi, kiedy tylko dowiedział się co
spotkało jego dzieci, podetknęła pod nos pożółkłe papiery, wypis ze szpitala,
po czym z uśmiechem na twarzy udała się na Szpitalny Oddział Ratunkowy, zrobić w
końcu z nimi porządek.
Czwarta. O jejku jej! – piąta!!! część starowujkowego „W
Kamiennym Kręgu” miała nigdy nie powstać. Pierwsze opowiadanie napisałem 22
listopada 2013 roku, niecały miesiąc po ataku kolki nerkowej, którego
doświadczyłem na nocnym dyżurze w pracy. Dwie następne historie przyszły bardzo
szybko, a część czwartą napisałem w czerwcu 2014 roku, kiedy byłem już dawno po
zabiegach i przemyśleniach związanych z bólem. Od tamtego razu robiłem dużo,
żeby nie dostać kolki ponownie… Nie, jeszcze jej nie dostałem. Ale kamienie wróciły, przywitały się już,
chociaż rok temu, w czasie badań profilaktycznych jeszcze ich nie było. A może
lekarz gamoń?
Tym sposobem powstaje cześć piąta cyklu „W Kamiennym Kręgu”
i chyba poddam sprytnej korekcie poprzednie odsłony. Czekając na niespodziewany
atak, bo przecież dostać się do lekarza nie jest łatwo ;) zapraszam na
opowiadanie grozy… to powyżej ;)
Świetnie napisane opowiadanie!
OdpowiedzUsuń