sobota, 29 września 2018

W Kamiennym Kręgu... część 5



W czasach słusznie minionych, w mieście na wschodzie Polski, mieszkała pewna kobieta. Powiedzieć, że była złą osobą, to nie powiedzieć nic, a przy okazji być ogromnie niesprawiedliwym w tym osądzie. Jej życie od maleńkości nie było usłane różami. Posłuchajcie...

Jej matka, kiedy była jeszcze panienką, przyjechała ze swojej niewielkiej miejscowości do miasta wojewódzkiego, odwiedzić koleżankę. Pora była już późna, zimna, jesienna. Mocno opatulona, z neseserem w ręce, wędrowała na skróty przez park, by szybciej dojść do celu. Kiedy była w jego najciemniejszym zakątku, gdzie nie docierało światło latarni, zza drzewa wyskoczył mężczyzna i rzucił się na nią z rękami. Przez chwilę szarpał ją zdecydowanie, chcąc zapewne zabrać jej nie tylko bagaż. Dziewczyna w pierwszej chwili się przestraszyła, a w drugiej całowała i przytulała napastnika, który jak sami się domyślacie, był niezmiernie zaskoczony, ale nie oponował.

Gdy później opowiadała znajomym jak poznała swojego męża, niektórzy nie dawali jej wiary, a inni skonsternowani milczeli... W końcu, jedna czy dwie osoby zadały, wiszące w powietrzu pytanie - "Dlaczego...?" Odpowiedziała im, że to przecież była miłość od pierwszego wejrzenia. Tłumaczyła cierpliwie, że jej ojciec bił matkę, dziadek babkę, zapewne pradziadek prababkę. Jeżeli takie zachowanie to nie okazywanie miłości, to niby czym to było?

I z tego związku, po roku, narodziła się nasza Bohaterka.

Jak się okazało, jej ojciec był nie tylko łobuzem i pijakiem, ale również wysoko postawionym urzędnikiem państwowym. Jego pasją były spotkania towarzyskie przeciągające się do późnych godzin nocnych i nadal spacery po parku. Za nic miał zdanie partnerki życiowej, a córki w ogóle o nic nie pytał, kiedy wietrząc interes życia, postanowił siedemnastolatkę oddać za żonę bogatemu, lecz wydaje się, ulepionemu z tej samej gliny co on, młodemu człowiekowi. Absztyfikant był synem członka Komitetu Centralnego PZPR z samej Warszawy!

Dorastającej kobiecie, mającej swój własny światopogląd, ukształtowany zmierzchem czasów, nie w smak była decyzja ojca, burząca jej plany życiowe. Ale nic nie mogła zrobić. Była bezradna i zrozpaczona. Pomimo pozornych wysiłków chłopca, który starał się o jej rękę, nie pokochała go, a po ślubie bardzo szybko, śmiertelnie znienawidziła.

Nie jest to miejsce i czas na opisywanie szczegółowo jak wyglądało jej życie, ale musicie wiedzieć, że podupadła na zdrowiu i dokuczały jej silne bóle w okolicach brzucha. Znosiła to mężnie i cierpliwie, nie chcąc iść do lekarza. Każdego ranka i przed pójściem spać, wmawiała sobie, że dźwiga własny krzyż, a niezdiagnozowana i nieleczona choroba, zapędzi ją w niedługim czasie do grobu. Jedynym pocieszeniem było to, że podobny z charakteru do jej ojca mąż, przestał się nią interesować, zabiegać o jej względy i opiekować, nawet gdy zaszła w ciążę.

A z każdą kolejną ciążą, mąż traktował ją bardziej oschle, ale o dziwo był dobrym ojcem. Kobieta nienawidziła ich wszystkich. Męża i trójki własnego potomstwa. Po kilku latach, kiedy dzieci dorosły, okazało się, że z wzajemnością. Żadne z rodzeństwa nie było karmione mlekiem matki i dlatego - jak to mawiały bezbłędne sąsiadki – dzieci były cherlawe i anemiczne.

Bóle w okolicy brzucha nasilały się, aż któregoś razu kobieta zemdlała w sklepie. W szpitalu dowiedziała się, że ma kamienie nerkowe o dużej średnicy, które to od lat silnie jej dokuczały i niezbędne jest przeprowadzenie operacji. Usłyszała też, że kamienie mogą nawracać i zapewne przekazała je w genach swoim dzieciom.

Godzinę później, na własne życzenie, kobieta z uśmiechem na twarzy opuściła szpital. Wreszcie znalazła sposób jak zaszkodzić rodzinie. W domu nie wspomniała słowem co się jej przytrafiło, informację o chorobie przysięgła zachować tylko dla siebie, a wypis schowała głęboko, w znanym tylko jej miejscu. Nie chciała żeby dzieci chodziły na badania profilaktyczne, które z dużym prawdopodobieństwem wyeliminowałby u nich bolesny atak kolki nerkowej.


Życie z takim bólem jest praktycznie niemożliwe. Po prawie 10 latach nawracających, silnych ataków, kobieta była już wrakiem człowieka. Mocno schudła, zaczęła też palić papierosy. W czasie kolki nerkowej chodziła na podwórko i pełła w ogródku, nie chcąc, żeby któryś z domowników ją widział. Dyszała przy tym okrutnie i wypalała dużą ilość papierosów, co dawało groteskowy obraz, że to nie człowiek, a dymiąca, głośna maszyna, zamiast wyrywać chwasty, sadzi niedopałki papierosów. Zimą zaś odśnieżała chodniki…

Mąż i dzieci wielokrotnie byli świadkami tego widowiska, ale z uśmiechem politowania pukali się po głowach, nie mając zamiaru pomagać starej wariatce.

Minęło kilka lat, w rodzinie naszej Bohaterki nic się nie zmieniło poza ustrojem politycznym, do czasu, aż pewnego dnia, kamienie nerkowe przekazane w genach, w końcu się odezwały.

Pierwsze dziecko - chłopak, ataku kolki nerkowej dostał w czasie samotnej wędrówki po Tatrach. Dzwonił po pomoc, lecz helikopter nie mógł dotrzeć na miejsce ze względu na fatalną pogodę. Znaleziono go nieżywego po kilku dniach, na trudno dostępnej półce skalnej.

Dziewczynę - średnią z rodzeństwa, atak zaskoczył w czasie rejsu morskiego po Atlantyku. Tak się bawią dzieci… wiadomo kogo? Doktor na statku, źle zdiagnozował objawy i dziewczyna z wycieńczenia, po trzech dniach zmarła.

Najmłodszy chłopak. Ha! To dopiero było ciekawe. Jego matka byłaby przeszczęśliwa, ale oszczędzę Wam szczegółów. Powiem tylko tyle, że podzielił los rodzeństwa.

Bohaterka naszego opowiadania, zrozpaczonemu mężowi, kiedy tylko dowiedział się co spotkało jego dzieci, podetknęła pod nos pożółkłe papiery, wypis ze szpitala, po czym z uśmiechem na twarzy udała się na Szpitalny Oddział Ratunkowy, zrobić w końcu z nimi porządek.






Ilustracja opowiadania Alicji

Czwarta. O jejku jej! – piąta!!! część starowujkowego „W Kamiennym Kręgu” miała nigdy nie powstać. Pierwsze opowiadanie napisałem 22 listopada 2013 roku, niecały miesiąc po ataku kolki nerkowej, którego doświadczyłem na nocnym dyżurze w pracy. Dwie następne historie przyszły bardzo szybko, a część czwartą napisałem w czerwcu 2014 roku, kiedy byłem już dawno po zabiegach i przemyśleniach związanych z bólem. Od tamtego razu robiłem dużo, żeby nie dostać kolki ponownie… Nie, jeszcze jej nie dostałem.  Ale kamienie wróciły, przywitały się już, chociaż rok temu, w czasie badań profilaktycznych jeszcze ich nie było. A może lekarz gamoń?


Tym sposobem powstaje cześć piąta cyklu „W Kamiennym Kręgu” i chyba poddam sprytnej korekcie poprzednie odsłony. Czekając na niespodziewany atak, bo przecież dostać się do lekarza nie jest łatwo ;) zapraszam na opowiadanie grozy… to powyżej ;) 


1 komentarz: