Obudziłem
się. Wszechstronne ciepło dało mi rozkosz ulgi i miałem teraz pewność, że nie
leżę gdzieś pod mostem. Usiadłem na łóżku przecierając zaropiałe oczy. Spałem w
ubraniu, gdyż wróciłem nad ranem z nocnej libacji u mojego kumpla z Orion
Burger. Podszedłem do regału i włączyłem kasetę Kosynierów. Dwa głośniki 200W
umieszczone po bokach mego łóżka dały o sobie znać.
Mój pokój
Wyszedłem chwiejnym krokiem
z pokoju kierując się w lewą stronę. Doszedłem do pokoju na końcu korytarza.
Zapaliłem światło i stało się. Wypieprzyło korki na całym piętrze, bo trzeba
przyznać, że mój dom, a właściwie dom wujka Alberta, u którego spędzam wakacje,
jest dwupiętrowy. Zszedłem schodami na dół i poszedłem do kuchni, gdzie z
kredensu wyjąłem zapasowe korki. Poszedłem teraz do piwnicy i włożyłem korek.
Zadziałało, bo znowu słychać było Kosynierów. Niebyła to taka zwykła piwnica,
mieściło się w niej laboratorium mojego wujka, który miał fioła na punkcie
robienia wynalazków i tak np. zrobił łapkę na muchy na samo naprowadzane
rakiety. Wiecie, rakieta dosięga celu, czyli muchy i bum… nie ma muchy.
Przebąkiwał też coś o maszynie teleportującej. Stał też tam jego własny
komputer, którego nie pozwalał mi nigdy dotykać, ale teraz przecież wujka nie
było. Włączyłem go i oczom moim ukazał się komunikat: