wtorek, 7 lutego 2017

Aktywny w Szaleństwie ...i Ziemi 2

Wolałabym żeby to, czego doświadczyłam będąc nastolatką nigdy się nie zdarzyło, żeby było jedynie mglistym wspomnieniem koszmarnego snu. Jednak gdy spojrzę na swoje biurko i na ten osobliwy przedmiot, wiem doskonale, że to nie senny majak. Byliśmy wtedy z przyjaciółmi uczestnikami niezwykłej przygody, którą wolę nazywać w myślach - nieporozumieniem.
Nie zamierzałam nikomu opowiadać tej historii ani wydarzeń, które przeżyłam. Teraz, kiedy mój czas na Ziemi dobiega końca, chyba z próżności łamię swoją obietnicę.  Przypuszczam, że nikt nie potraktuje tego poważnie, ale opiszę ją szczegółowo, ponieważ pamiętam wszystko tak, jakby wydarzyło się wczoraj.

Obudziłam się o szóstej rano i przecierając oczy przyrzekałam sobie, że jak tylko wrócę ze szkoły, to pierwsze co zrobię, to położę się znów spać. Niespodziewany sms od Magdy, w którym przypominała o zabraniu suszarki do włosów, uświadomił mi, że to już dzisiaj! Nadszedł dzień wycieczki szkolnej, a w domu będę dopiero za kilka miesięcy. Suszarka była oczywiście już dawno spakowana do torby, ale ja kilka razy dziennie sprawdzałam czy niczego nie zapomniałam. Wiedziałam, że mam wszystko, ale wolałam być na sto procent pewna. Moja skrupulatność wynikała z tego, że u celu podróży można było liczyć tylko na to, co się ze sobą zabrało. Na miejscu nie dało się w nic zaopatrzyć, bo przecież lecieliśmy na inną planetę.
O wycieczce dowiedziałam się ponad rok temu. Od tego czasu nieustannie śledziłam wszystkie informacje na temat kosmosu, podróży kosmicznych i życia na obcych planetach. W komputerze gromadziłam mnóstwo publikacji z czasów odkrycia planety, pisano w nich, że marzenie ludzkości się spełniło, że w końcu odkryto taką, na której mógł zamieszkać człowiek. Miałam też dużo artykułów o przystąpieniu do budowy statku, który zdolny był do dalekiej podróży. Inżynierom wybudowanie odpowiedniego pojazdu zajęło tylko 25 lat. A teraz był on przetestowany i gotowy do drogi. Planeta zaś, od czasu odkrycia została dokładnie zbadana przez statki bezzałogowe, a nazwano ją Ziemia 2.
Dlaczego to my lecimy na tą wycieczkę? Nasza szkoła brała udział w międzynarodowym konkursie organizowanym przez NASA. Po wielu miesiącach rywalizacji wygraliśmy. I dopiero się zaczęło! Miasteczko rozrosło się dziesięciokrotnie. Przyjeżdżali do niego ludzie z całego świata, każdy chciał być blisko historycznych wydarzeń. Należało jeszcze rozwiązać jedną kwestię - wybrać reprezentację szkoły. Niestety wszyscy polecieć nie mogli. W wyniku kolejnych eliminacji wygrała moja klasa, 6a. Codziennie znajomi udzielali kilkunastu wywiadów dla międzynarodowych stacji telewizyjnych. Po tygodniach zgiełku i ekscytacji skończyły się wywiady, a zaczęły przygotowania do wyprawy.
- Jejku. Ileż można robić te testy medyczne, jak ja nienawidzę pobierania krwi – powiedziałam wychodząc z punktu pobrań.
- Ty się Weronika tak nie przejmuj tym, a jak już się przejmujesz, to pomyśl, że niedługo zostawimy to daleko za sobą. Będziemy mieli kilka miesięcy wakacji – odpowiedziała mi Magda, której pozytywne nastawienie do świata zawsze mi pomagało.
- Tak, ale teraz mi jakoś tak słabo, widzę gwiazdy przed oczami, muszę ...
- Połóż się, nogi w górę, to pomaga na zawroty głowy. A swoją drogą, to jak Ty polecisz w kosmos? Tam gwiazdy będziesz widziała przez kilka miesięcy.
- Och.

Przygotowania do podróży odbywały się w zaskakującym tempie i niezwykle sprawnie. Najciekawsze było zwiedzanie pojazdu kosmicznego. Miał on stać się naszym domem na długie miesiące, wiec musieliśmy go dokładnie poznać. Statek był ogromny, pierwsze co się rzucało w oczy to wielkie dysze wylotowe silników. W środku -  bajecznie, mnóstwo pomieszczeń, niektóre tak fantastyczne, że trudno opisać. Miliony przycisków, dźwigni i monitorów. Wszystkie te urządzenia potrafiła obsługiwać tylko wyspecjalizowana załoga. Inne wnętrza wyglądały znajomo, tak jak zwykłe pokoje, łazienki, salony, które miały powodować, że czulibyśmy się jak w domu na Ziemi.
W końcu nadszedł upragniony dzień. Poranek i przedpołudnie minęło bardzo szybko. Byłam tak podekscytowana, że świadomość wróciła mi, kiedy rzuciłam podręczne bagaże w swoim pokoju na statku. Resztę rzeczy już dawno przetransportowano. Za kilka minut miała odbyć się odprawa, a później start.
Na odprawie kapitan poinformował oficjalnie o tym, czego od dawna się uczyliśmy. Każdy z nas znał wszystkie procedury na pamięć. Przez olbrzymi monitor pożegnaliśmy się z  rodzinami oraz znajomymi. Zasiedliśmy w wielkim salonie na fotelach, zapieliśmy pasy i czekaliśmy na oderwanie się od lądu. Wpatrywaliśmy się w ekrany, które teraz były jeszcze czarne, ale za kilka minut miały pokazywać oddalającą się Ziemię.
 Start był bardzo głośny, przyspieszenie ogromne, aż wcisnęło nas w fotele. Chwilę później oglądaliśmy naszą błękitną planetę z oddali. Kiedy ciążenie na statku zostało włączone, wstaliśmy i wymienialiśmy się emocjami jakie towarzyszyły nam przy wznoszeniu się w powietrze.
- Ona jest z kosmosu taka mała. Tak dużo ludzi mieszka na jednej planecie, a niektórych mało co ona obchodzi – pomyślałam.



 Przewidywano, że podróż do tak odległego miejsca będzie trwać miesiące, a my sami mieliśmy zostać zahibernowani zaraz po minięciu księżyca i wybudzeni na kilka dni przed dolotem do planety. Tłocznie gromadziliśmy się przed monitorami i podziwialiśmy naszego naturalnego satelitę.
- Codziennie go oglądałem, ale nie wiedziałem, że jest taki wielki – powiedział jeden z chłopaków.
- Wielki, a zobaczcie na te kratery, to musiały zrobić naprawdę okazałe meteoryty - odpowiedział inny.
- Powinniśmy się cieszyć, że mamy księżyc, czytałam gdzieś, ze jest on takim śmietnikiem, a może raczej tarczą, która zbiera większość obiektów podążających w kierunku Ziemi.
 Pierwsze dni minęły błyskawicznie. Pożegnaliśmy się ostatecznie z rodzinami i ruszyliśmy do sali, gdzie mieliśmy zapaść w sen. Znajdowały się tam zamykane komory, w których należało się tylko położyć, a dalej już nas nic nie powinno martwić. Większość, jak się potem dowiedziałam, panicznie obawiała się tego momentu. Ułożyłam się wygodnie w kapsule, kątem oka spoglądając, jak robią to pozostali. Szklane zamknięcie opuściło się, usłyszałam kliknięcie i zasnęłam.


Obudziłam się nagle, pełna poczucia, że coś poszło nie tak, że powinnam jeszcze spać, ale po chwili dotarło do mnie, że minęło kilka miesięcy. Wszyscy cieszyliśmy się z tego powodu. Szybko pobiegliśmy do głównej sali konferencyjnej, której centrum stanowił przeogromny monitor, a na nim widoczna była… nowa PLANETA. Już jutro mieliśmy chodzić po jej powierzchni.

Kilka godzin później…
Drzwi otworzyły się, wnętrze rakiety zalało jasne światło, rampa właśnie kończyła się opuszczać. Pierwsi szli dorośli członkowie załogi, a my z nimi. Wylądowaliśmy na pustyni, lub czymś co przypominało pustynię.

Niezwykłe doświadczenie. Chodziliśmy po powierzchni planety, normalnie oddychając i niczym się nie przejmując. Pierwszy spacer trwał blisko godzinę, następnie wróciliśmy do rakiety i przeprowadziliśmy badania medyczne, żeby sprawdzić czy wszystko z nami w porządku. Całe szczęście czuliśmy się świetnie. Samoloty zwiadowcze, które miały dokładnie zbadać okolice lądowania rakiety, wyleciały na rozpoznanie. Następnego dnia specjalnymi samochodami pojechaliśmy w miejsce, w którym ze zdjęć wykonanych przez samoloty wynikało, że znajdują się jakieś niespotykane formy skalne. I tak było w rzeczywistości. Dojechaliśmy do lasu głazów. Spacerując między nimi, w pewnym momencie usłyszeliśmy, że coś się rusza, ale nie byliśmy w stanie dostrzec co to było. Dopiero po dobrej godzinie doszło do spotkania. Gdy przechodziliśmy obok  nienaturalnie gładkich głazów, one nagle ożyły i schowały się gdzieś pod ziemią. Kolejnego razu trafiliśmy na malutką dżunglę porośniętą roślinami burego koloru i znowu na te dziwne stworzenia. Tym razem pokryte były czymś co przypominało mech. Kiedy podeszliśmy bliżej, ponownie uciekły





Wieczorem podczas kolacji dużo rozmawialiśmy o tym co się dzieje. Moja koleżanka Ania dala im nazwę Kamburki.
- Dlaczego im dałam taką nazwę? Spontanicznie, od kamieni w kolorze burym – powiedziała Ania. Jestem przekonana też, że te Kamburki żyjące na pustyni odżywiają się pyłem. Chociaż te z dżungli to też muszą go zjadać.
Od teraz wszyscy postanowiliśmy je tak nazywać.

         Czas upływał na beztroskim zwiedzaniu planety. Pewnego dnia rano stało się jednak coś, co zaważyło na dalszych losach wycieczki. Złożyli nam wizytę prawdziwi jej mieszkańcy i zaprosili do swojego miejsca zamieszkania. Byliśmy tymi odwiedzinami bardzo zaskoczeni. Miejscowi wyglądali jak… jak chodzące gąsienice. Ich świszczące i mlaszczące głosy, które wydawali, wprawiały nas w obrzydzenie. A największy strach budziło to, że ich rozumieliśmy. Pomimo wydawanych dźwięków, porozumiewali się z nami telepatycznie. Siedzieli w naszej głowie.
Na naradzie wybraliśmy delegację, która miała pojechać do ich siedziby. Należałam do tej ekipy. Postanowiliśmy również, że reszta załogi poczeka w rakiecie przygotowanej do natychmiastowego startu. Każdemu z nas podświadomie wydawało się, że jest coś nie tak.
Wieczorem mieszkańcy Ziemi 2 przyjechali po nas dziwacznym pojazdem latającym. Wsiedliśmy do naszego samochodu i podążaliśmy za nimi. Oprócz mnie, w skład delegacji wchodził kapitan statku i jeszcze dwie osoby. Dotarliśmy do celu po trzygodzinnej podróży w ciemnościach. Weszliśmy do wielkiej kamiennej budowli, a później schodziliśmy w głąb planety dobre kilka minut. Wszystko odbywało się w ciszy, co mnie mocno niepokoiło. Doszliśmy do sali wypełnionej tymi istotami. Zaproszono nas na coś co przypominało fotele zrobione z miękkiego materiału. Bardzo wygodne.
Dowiedzieliśmy się, że nazywają siebie Kabotami, a planetę Kabot. Są roślinożerni. Opowiedzieli o swojej kulturze i o tym, że są wędrowcami i szykują się na dalszą wyprawę, ponieważ na tej planecie kończą się im już zapasy. W jednej chwili zorientowaliśmy się, że chcą wykorzystać nas przede wszystkim do zebrania informacji o naszej Ziemi. Potrzebują roślinności, jedzenia. Do tej pory widzieliśmy głównie tereny pustynne, a więc wszystkie rośliny na tej planecie już zjedli. Nie było czasu na pytanie się o małe Kamburki. Ze strachu zacisnęłam rękę na poręczy fotela i … urwałam ją. Nie wzbudzając podejrzeń, chociaż nie wiem jak to się stało, że nie odczytali naszych myśli, kapitan statku podziękował za przyjęcie obiecując kontynuować wymianę informacji. Z niepokojem wsiedliśmy do rakiety. Chwilę potem wracaliśmy przerażeni na Ziemię, przekazując pozostałym informacje o zamiarach Kabotów.
Minęło od tamtej podróży wiele czasu. Ludzie w czarnych garniturach zabronili nam wspominać o tym co się działo. Tłumaczono, że mogłoby to niepotrzebnie wzbudzić panikę wśród ludzi, że trzeba w tajemnicy zastanowić się nad ewentualną obroną przed Kabotami. Do tej pory nikt z nas nie złamał tej obietnicy, a ja? Ja widocznie jestem zbyt krnąbrna. A poręcz od fotela z planety Kabot służy mi jako przycisk do papieru.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz