Listopad 2013 roku.
Szedłem do pracy na nocną zmianę, tak jak mam to w zwyczaju wolnym spacerkiem, zachwycając się ciepłem nocy i zapachem gnijących liści. Zaplanowałem sobie, że dzisiejszy dyżur upłynie mi na uzupełnieniu dokumentacji.
Kiedy wszystkie "moje dzieci" poszły spać, zrobiłem w kubku gorącą herbatę z cytryną, włączyłem muzykę z yt i pomimo zapalonego w pokoju światła, postawiłem na biurku lampkę nocną, żeby mieć więcej światła, kiedy będę pracować przy kompie.
Czas mijał wolno...
Niespiesznie wypełniałem dokumentację, robiąc przerwy, jedynie na zaparzanie
kolejnych herbat.
Po kilku godzinach kończyłem pracę, gdy nagle poczułem mocny ból w brzuchu - jakby mnie ktoś
kopnął. Zaskoczony odsunąłem się od biurka i spojrzałem nawet pod nie, w
poszukiwaniu tajemniczego sprawcy. Po chwili pomyślałem, że to zwykły skurcz
mięśni i minie mi, kiedy się przejdę.
Wstałem od biurka i
zrobiłem kilka kroków... i samoczynnie zgiąłem się w pół z bólu. Próbowałem się
wyprostować, ale bezskutecznie! Kucnąłem... zęby miałem zaciśnięte, jedną ręką
podpierałem się o podłogę żeby nie upaść. Ogromnie zaskoczył mnie ten
niepodziewany ból. Nie wiedziałem co się dzieje, a w środku jakby mi ktoś
kiszki skręcał i wyżymał je do ostatniej kropelki.
I po chwili
zachciało mi się wymiotować. Zastosowałem umiejętność - Jedność ciała i umysłu
– oby zadziałała, chociaż na kilka sekund, na pokonanie drogi! Szybko pobiegłem
do ubikacji. Zwymiotowałem, ale nie standardową zawartością czy żółcią, a czystą
wodą??!? Wymiotowałem kilka razy, trzymając się w tym czasie za brzuch, gdyż ból
nie przechodził.
Pomyślałem, że to
jakaś niestrawność i postanowiłem zrobić jeszcze jeden trick, jednak to też nie mogło pomóc, chociaż doświadczałem rozwolnienia ;)
Męcząc się strasznie, po kilkunastu minutach dowlokłem się do łóżka, włączyłem TV, chociaż normalnie
nigdy tego nie robię. Na całe szczęście trafiłem na serial o Wiedźminie...
Spojrzałem spod lekko uchylonych powiek, że Geralt leży wymęczony i
pokiereszowany. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i pomyślałem: Ty Biedaku... Coś nas Wiedźminów
zaatakowało... Ty wygrałeś... niby (bo serial obejrzałem i książki
znam)... a czy ja wygram?
Ból z całego brzucha
skierował się w prawą stronę... Aaaaa... Ból...
Po pewnym czasie...
leżałem na podłodze... siedziałem... znowu wymiotowałem... Skręcało mnie już
tylko z jednej strony, ale po stokroć mocniej. Uciskałem to miejsce,
waliłem zaciśniętą pięścią. Traciłem już powoli świadomość... Ale ciągle
myślałem, że to niestrawność, zapominając przy tym o fakcie, że kiedy
przyszedłem do pracy sikałem krwią... (Dopiero przypomnę sobie o tym za kilka
godzin)
Przeturlałem się z
bólu po wszystkich korytarzach, pokojach, ubikacjach, zahaczyłem tez o sufit. Miałem wrażenie, że w pewnym momencie, trzymam się zapalonej lampy. Palący, tętniący ból, trwający nieprzerwanie... a tu już kilka godzin. Po
każdej wizycie w ubikacji myłem twarz zimną wodą, żeby się ocknąć, jednak to nie nadchodziło.
Nadeszła 5 rano i
musiałem załatwić pewne sprawy (wybaczcie, nie będę ich opisywać) [Przypis z
2020 roku – musiałem pójść po pieczywo, które dowożą nam z piekarni – nie wiem
dlaczego nie wspomniałem o tym w pierwszej wersji relacji] Załatwiłem te sprawy
z wielkim bólem i kamiennym wyrazem twarzy, chociaż chyba nikogo wówczas nie
spotkałem i szybko udałem się do ubikacji wymiotować.
A później, kiedy
dzieci wstały o 6 rano, było mi coraz gorzej. Ból nie ustępował. Siedziałem
skulony w ubikacji, ale przecież musiałem iść do Wychowanków! Przemywam twarz,
patrzę się w lustro... jestem zielony... zmęczony i minę mam straszną!
Idę... człapię...
powłóczę nogami będąc zgiętym w pół. Mijam dzieci... Kładę się na łóżku...
jęczę, wiję się. Proszę dzieci o poduszkę... Dostaję trzy - dwie spadają na
mnie. Dzieci przytulają się, pytają co mi jest, a ja je odtrącam - nieświadomie.
I od tego momentu
wydarzenia przyspieszają... Z pierwszą osobą dorosłą witam się słowem
"kurw..." Jest zaniepokojona moim stanem. Za chwilę zjawia się
kolejny dorosły. Coś do mnie mówi. Po chwili jest i trzecia osoba, która na mój
widok cofa się dwa kroki (widziałem to! [Przypis z 2020. - Chodzi o to, że
wiedząc, że za ścianą jest ta osoba, nie chciałem je straszyć swoim stanem. Musiałbym jej
pomagać, a nie ona mi]) Już jestem nieprzytomny. Mój Pan Dyrektor nie
zastanawia się nic, dzwoni po karetkę. Moje obowiązki już przejął ktoś inny... Dyrektor uratował mi życie, bo miałem iść do domu rodziców. To pewne, że sam po karetkę bym nie zadzwonił. Padłbym z wycieńczenia.
Zostaję zaprowadzony
do gabinetu lekarskiego. Leżę na kozetce, zwijam się z bólu, wymiotuję i czekam
na pogotowie. Przyjeżdża po drugim wezwaniu. Ratownicy Medyczni zakładają mi
wenflon i podają środki przeciwbólowe. Zadają mnóstwo pytań, nie wiem czy na
nie odpowiadam... Karetka stoi tuż przy drzwiach wyjściowych. Ktoś pomaga mi
się podnieść. Mówię: "Już
widno" Śmieją się. Już mnie tak chyba nie boli. Nieprzytomny
wychodzę i uderzam ramieniem w drzwi... Wchodzę do karetki i jedziemy na izbę
przyjęć do szpitala.
To prawdziwie świetne
uczucie czuć ból całego ciała, jadąc po wertepach karetką.
Prawa strona ciała
nie bolała mnie tak kosmicznie jak wcześniej, mogłem oddychać, otworzyć oczy.
Czułem się jeszcze sponiewierany, ale świadomy.
Przejazd karetką
trwał kilka minut. Z pomocą Ratownika wyszedłem z samochodu i zostałem
zaprowadzony na Oddział Ratunkowy. I tutaj, Ci co mnie znają, pomyślą, że już
zaczynam fantazjować... ale nie!... Przede mną siedzi człowiek wyglądający na
Ghoula...
Staję przy
rejestracji, a On łapie mnie za poły kurtki i mówi... "Niech Pan siada, to jeszcze potrwa,
szkoda się męczyć" Siadłem koło Niego... "Co Panu jest?" - pyta się
mnie. A ja poczułem zapach rozkładu ciała Tego Człowieka. "Jakoś tak dziwnie... brzuch mnie boli"
- odpowiedziałem szczerze... (Nigdy już nie zastrzelę Ghoula... będę cały czas
nosić Maskę Ghoula - Fallout 3)
Po chwili zostaję
zaprowadzony do sali, kładę się na leżance i zostaje podłączony do kroplówki.
Przychodzi lekarz i przeprowadza ze mną wywiad. Dopiero w tym momencie
przypominam sobie, że sikałem krwią po przyjściu do pracy, a lekarz mówi,
że miałem atak kolki nerkowej. Pytanie: "Ktoś z rodziny ma kamienie?" Mama!
Następuje przerażające dla mnie pobieranie krwi. Nie lubię tego, ale minęło
szybko i nic nie czułem. (A może pobierali mi krew przed podaniem kroplówki?)
Podłączony do
kroplówki, otulony promieniami słońca, w ciszy, miałem czas na wysyłanie smsów
i odpowiadanie na nie. Usnąłem zmęczony. [Przypis z 2020 – Jakie to piękne
uczucie, kiedy mija ból, a Ty jesteś senny i padają na Ciebie promienie Słońca]
Kiedy kroplówka się
skończyła musiałem oddać mocz do analizy, zrobić prześwietlenie i USG. Okazało
się ostatecznie, że mam kamienie... no i...wypisali mnie. Miałem się zgłosić do
lekarza rodzinnego, żeby mi wypisał skierowanie do Poradni Urologicznej.
Stara Ciocia -
Medyczka! przetransportowała mnie do domu i poszliśmy od razu do Lekarza
Rodzinnego... A Ten, dał mi na wieczór skierowanie do szpitala (z zaznaczeniem,
że "to tylko badania i nie zostanę w nim na pewno")
2 godziny snu w
domu...
Wieczorem pojechałem
na Izbę Przyjęć Szpitala. Czysto tu i kulturalnie. Poczekałem na swoją kolejkę.
W tym czasie ponownie oddałem mocz do analizy. Już pod koniec tego oczekiwania
zacząłem odczuwać ból, ale podłączyli mi kroplówkę i ból nie przekroczył
granicy okropieństwa. Poleżałem chwilę pod dożylnym drinkiem i długo czekałem
na lekarza, który na oddziale w tym czasie, przygotowywał pacjentów do operacji
porannych. Pani doktor na Izbie Przyjęć była Miła, Szybka i z Wyglądu podobna
do chłopca z długimi włosami... (ale ładna!)
Pan Doktor zjawił
się i zabrał mnie na USG, żeby osobiście zobaczyć mój gruz. Szliśmy przez
ciemne, długie, szpitalne korytarze. Pytanie: "Ktoś z rodziny ma
kamienie?" Mama! Pan Doktor powiedział, że prawdopodobnie czekają
mnie kolejne ataki kolki nerkowej i żebym przespał noc spokojnie, dostanę coś
jeszcze na ból...
... i tak zostałem w
szpitalu. Szybkie wypełnienie dokumentacji na Izbie Przyjęć. Przebrałem
się w pidżamkę, zjadłem szybko kanaperkę, popiłem wodą i ruszyłem na oddział. A
tam już cichutko. W Dyżurce Pielęgniarek kolejne pytania...
Idziemy na salę. Pięć łóżek, trzy zajęte. Ja wybieram łóżko pod "okno - ścianą". Pani Pielęgniarka
podłącza mi kroplówkę (Kroplówka Mocna), a ja raptownie spokojny, odpoczywam.
Cisza... nic się nie
dzieje. To nic, że trzech panów chrapie. Mi to nie przeszkadza. Ja jestem
spokojny.. Ano chrapią głośno... Ciekawe nawet dźwięki wydają i robią to
głośno. Jeden z tych panów cięgle wstaje do ubikacji, idzie powłócząc nogami i
sapie. Zasypiam...
... budzę się...
Kroplówka się sączy... kap.... kap...
Pan znowu wstaje do
ubikacji. Ale mu dobrze - myślę dosyć pochopnie. Mi się chce siku, a jestem
podłączony do kroplówki... Bzzzz.... "Kaczkę... potrzebuję". - proszę. "Już przynoszę"- mówi
pielęgniarka.
...
Przecież normalnie
nie można się do kaczki... wysikać. Próbuję...
...
... kap, kap...
(ludzka kroplówka )
...
Wygodne mam łóżko...
Zasypiam...
Budzę się o 5:40 bo
już jest dzień i gwarno jak na targu. Pobieranie krwi mija szybko i sprawnie. Jeszcze nie
wiedziałem jak ciężki to będzie dzień.
Dzień piękny, słoneczny.
Szybko pobierają mi krew, nawet nie robię min. Trwają przygotowania do kilku
operacji. Przychodzi "obchód" - armia lekarzy... Mówią mi, co dzisiaj
będą mi robić - urografię, a po niej zdecydują co dalej.
Od północy nic nie
jadłem i nie piłem. Kolejny raz oddaję mocz do analizy. Wykonuję kilka
telefonów, odpisuję na sms... spacerując korytarzem. Zadzwoniłem do pracy,
powiedzieć, że jednak zostanę w szpitalu. Kiedy kończyłem, poczułem znajomy
ból... jeszcze delikatny. Z grymasem na twarzy doszedłem do dyżurki
Pielęgniarek i mówię, że znowu zaczyna mnie boleć... Panie mówią, że już za
chwilę podadzą mi coś przeciwbólowego... Odwracam się, delikatnie przygarbiony,
ale jeszcze zachowując pozory normalności idę korytarzem na swoją salę... Mijam
ludzi, łóżko, na którym pacjent będzie przewożony na blok operacyjny, rząd
krzesełek pod ścianami. Kładę się na swoim łóżku i chcę dumnie cierpieć, ale
nie mogę! Skręca mnie niesamowicie! Wiję się... W tym czasie przypominają mi
się boleści z nocy. Myślę, że dobrze zrobiłem zostając w szpitalu. Pląsam w
łóżku, stękam... Znowu Ból!!! Przychodzi Pielęgniarka, żeby zabrać pacjenta na
operację, widzi mnie i wychodzi. Po chwili wraca i podłącza mi kroplówkę.
Jeszcze chwilę... jeszcze chwilę... jest coraz lepiej! Ufff... to dopiero
początek tej zabawy. Prawda? [Przypis z 2020 – Hahaha.]
Leże pod kroplówką i
staram się czymś zająć. Słucham muzyki. Na czytanie nie mam siły.
Czas na urografię.
Kolejna maszyna, która pomoże mnie zdiagnozować. Panie wpuszczają mi kontrast w
"w celu lepszego uwidocznienia określonych struktur i narządów"
(wikipedia)... Zdjęcia robione są co kilkanaście minut, a przez cały ten czas
nie można się ruszać. Trwam tedy nieporuszony.
Kiedy wracam na salę
widzę nowych pacjentów. Witają się ze mną... Jest okej, ale będzie lepiej, kiedy
"starszy" włącza muzykę (stary rock - moja muzyka)
"Młodszy" jest rozgadany, ale muzyki słucha podobnej, jest graczem
komputerowym i fantastą. Ciekawie jest! Rozmawiamy o różnościach.
Po jakimś czasie
przychodzą po mnie. Mam mieć założony cewnik. Idziemy korytarzami, schodami,
dochodzimy do sali, w której stoi fotel pilota statku kosmicznego. Cała sala
to wielki kokpit. Mnóstwo sprzętu, kabli, przełączników... Patrzę się najpierw
zachwycony, by za chwilę poczuć obawę. Słyszę: "O, pan się nie boi, będziemy zakładać bez
znieczulenia". Moja szybka riposta. "Bardzo się boję"... Naprawdę,
nie chcę opisywać momentu wsadzania mi cewnika... To jest dziwne uczucie.
Dostaję jednak środek znieczulający... "Może się panu zakręcić w głowie". Ja już leże na tym
fotelu. Mam głowę nisko, a resztę ciała wysoko... Czuję, że zaczyna coś się
dziać... Zaraz startuję? Podchodzą ludzie. Kobieta w masce, widzę jej
wzrok, patrzy się na mnie, ma włosy jak płomień. Dużo ludzi... Coś się dzieje!
Aaaa... Nie umiem opisać tego, ale!... czuję, że Pan Doktor wkłada mi do cewki
moczowej rurkę... wcześniej igłę?... Przez tę rurkę podwiązuje mi coś w
środku... Aaaa... (zwijam się to pisząc)... Nieee!...
...zostaje mi
założone dwa cewniki wewnętrzny i zewnętrzny. Mam rurkę grubości ołówka, która siedzi w środku
cewki moczowej. Do tego podłączono mi woreczek na mocz... Właśnie odbywam
podróż kosmiczną. Jebać Fantastykę naukową! Wstaję... widzę dużo ludzi
(studenci?), ale zaraz wychodzą. Dla nich to kolejny zabieg, dzisiaj może już
ostatni. Pójdą zaraz do domu. "Tak ma być" - myślę... "Ale, że to ktoś to tak wymyślił??!?"
Czuję się taki mało męski... (poważnie!) Ale wiem, że tak trzeba! Gorszy był
jednak ból podczas ataku. Wracam na salę.
Mija kilka godzin.
Boli mnie i zaczyna mi się chcieć ogromnie siku. Stanąłbym teraz i normalnie to
zrobił. Ale nie mogę! Nawet jak się napinam niemożebnie, bo jestem w ubikacji.
Chcę się wysikać! A do worka nic nie leci!A chce mi się bardzo...
"Rozkraczony" wracam do sali... Poddałem się.
Mogę już jeść i
pić... (hahaha)
W sali rozmowy, o
życiu, polityce, piciu... Jeden z panów, który był od początku, wrócił z operacji
jakiś czas temu i już go nic nie boli. Sypie dowcipami, opowiada różne
historie, a każda warta przytoczenia na fbl. Od śmiechu boli mnie bardziej...
Idę jeszcze raz siku. Chce zrobić zdjęcie temu cewnikowi. Zrobiłem, ale
rozmazało się bo za szybko zabrałem aparat. Nie ponawiam próby.
Jest u mnie Stara
Ciocia. Rozmawiamy z lekarzem. Wiem co mi jest (widzę to wszystko co mam w
sobie na zdjęciach) i wiem, co będzie się ze mną działo w najbliższej
przyszłości!
Jest już wieczór.
Dalej opowiadamy sobie różności. Wymieniamy się mp3, "młodszy"
udostępnia neta. Wspominam, że dzisiejszej nocy nie śpię i słuchać będę OssobliwościMuzycznych. Sprawdzam Starego Wujka, pisze do Ossobliwości mejla.
Noc. Światła
wygaszone. Obserwuję w ciemnościach pana, który ciągle chodzi do ubikacji. I
naglę słyszę głos przerażenia. Jeden z pacjentów przestraszył się Nocnego
Sikacza... tej "Zjawy powłóczącej nogami"... A w Ossobliwościach... Duchy Poskie!
Noc minęła i nastał
kolejny, słoneczny dzień. Na sali śmiejemy się, że trzeba było dopiero pójść do
szpitala, żeby ładną pogodę zobaczyć... (Początek jesieni 2013 był deszczowy.)
Od rana coś się
dzieje. Pani Salowa wykonuje swoją pracę należycie... Na ranny obchód
przychodzi jeszcze większy oddział lekarzy. Postanawiają zdjąć mi
cewnik zewnętrzny, zostawiając wewnętrzny i mogę iść do domu. A po trzy
tygodniach mam wrócić na likwidację kamieni...
Mój nowy kolega,
który słuchał dobrej muzy szykuje się do operacji. Częstuje nas wszystkich
cukierkami z Pszczółki. [Przypis 2020 - golą mu bok nie z tej strony co trzeba, ale po chwili się wszyscy orientują] Rurka, która wystaje mi z cewki moczowej nadal
uraża. Postanawiam na spokojnie ogolić się. Tak!... goliłem się z
woreczkiem swojego moczu na podłodze.
Po jakimś czasie
przyszedł Pan Doktor, dał mi dokumenty, receptę i powiedział co mam dalej ze
sobą robić. Objaśnił również jakie działania będą podejmowane, kiedy wrócę po
trzech tygodniach. Teoretycznie, po usunięciu cewnika wewnętrznego powinienem
urodzić te kamienie, jak nie urodzę, to czeka mnie coś innego... rozbijanie?...
rozcinanie?
Przyjeżdża kolega po
operacji.. Jako, że teraz ja jestem mobilny na sali, pomagam mu w różnych czynnościach
( np. znajduję telefon w jego rzeczach)
Rozmawiamy...Słyszymy
kolejną dawkę historii niesamowitych (o hektolitrach wypitej wódki)... i
dowcipów.
Przychodzi Pani
Pielęgniarka i prowadzi mnie do pomieszczenia, w którym... ała!!!!... zdejmuje
mi cewnik zewnętrzny... Skomplikowane to jest - jak to się wszystko trzyma, że
samo nie wypadnie??!?
Idę się umyć. A nie!
Najpierw poszedłem się wysikać - naturalnie Nie wiem czy cenzor pozwoli mi na
umieszczenie tego tekstu, ale czułem jakby mi strumień wody przez zrośnięte
mięso się przedzierał.... (standardowe uczucie podobno). Ufffff... Jak to boli,
ale nareszcie się udało!
Poszedłem się umyć.
A kiedy się umyłem, Stara Ciocia już na mnie czekała...
Po załatwieniu
formalności wyszedłem ze szpitala..A w domu objadłem się porządnie!!!
...
Podziwiam ludzi,
którzy są odporni na ból. Pan od historii niesamowitych ze szpitala opowiadał:
Panie, ja sam sobie zdjąłem cewnik... tu
otworzyłem i tu przeciąłem (pokazuje mi na swoim cewniku)... coś mi wypłynęło i
samo... praktycznie wyszło!...
Mówił też: Panie, jak miałem usuniętą nerkę, to
jeszcze tego samego dnia wstałem i wyszedłem ze szpitala. A jak dojechałem do
domu, to konia do wozu zaprzęgłem i pojechałem z sąsiadem...
A jak w wojsku byłem to leżałem na
przepuklinę...Następnego dnia wódkę piłem...
I tak opowiadał to
leżąc po operacji. Panie Pielęgniarki mówią: "Nie podnoś pan głowy, bo będzie bolała".
On odpowiadał -
"To co, poboli i
przestanie".
Ruszał się na tym
łóżku... aż mu sonda wypadała z nerki (przynajmniej tak to usłyszałem). Mówią mu... "Może boleć teraz. Tak się pan ruszał, a nas
nic nie słuchał".
"Poboli... przestanie." -
odpowiada.
A ja słuchałem tego
z niedowierzaniem. Myślę sobie, będą kolejne historie na fbl...
...
A teraz czekam na
wizytę w szpitalu. Jest 20 listopada... Do tej pory byłem już u lekarza dwa
razy, robiąc różne badania i po nowe leki. Zdarza się, że nic mnie nie boli...
Dziękuję Wszystkim
za pomoc, życzenia, słowa otuchy... i laurki
Kiedy wróciłem ze
szpitala do domu, tak jak wspomniałem w poprzednim odcinku, objadłem się
doskonale.
Zgodnie za
zaleceniami lekarza łykam różnorakie medykamenty - przeciwbólowe,
przeciwzapalne, rozkurczowe i osłonowe, co by dodatkowo rewolucji
gastrycznych nie przeżywać. Każda wizyta w toalecie wiąże się z bólem...
20 listopada czekała
mnie kolejna wizyta. Przypominam: "Usuniemy panu cewnik i urodzi pan kamienie."
Do tego czasu w
myślach, przepracowałem każdy krok na salę zabiegową - widziałem siebie idącego na
ten kosmiczny fotel, wstrzyknięcie środków
przeciwbólowych i resztę czynności, które towarzyszą usunięciu
cewnika... Kiedy już to wszystko wyobraziłem sobie tysiąckrotnie, uznałem, że
jestem gotowy...
Każdy dzień mija tak
samo - leżę, piję, czytam i łykam prochy...
Nadszedł 20
listopada....
W wyznaczonym dniu wyruszyliśmy w drogę, byłem przygotowany i spokojny.
W poczekalni siedzą
dwie panie. Rozmawiamy, a tu nagle "ludzie szpitala" informują nas,
że przyjdzie nam wszystkim poczekać trochę na lekarza... Rozmyślamy, co na
korytarzu robi posąg kobiety trzymającej dziecko, słuchamy Mszy Świętej,
oceniamy wiek szpitala...
... mija pięć
godzin...
Teraz to nie
myślałem o tym co mnie czeka, tylko, żeby cokolwiek ze mną zrobili!!!
Napięcie już sięgnęło
zenitu! Ileż można czekać??!? Jedna z pań przekazuje pielęgniarce informację,
że jak zaraz lekarz nie przyjdzie, to będzie pisała skargę... Lekarz zjawia się
szybko... (to lekarz, który za pierwszym razem przyjmował mnie do szpitala)
Kilka minut później pierwsza z pań opuszcza gabinet, a lekarz mówi do mnie:
"Panie... przecież jak
usuniemy cewnik, to panu ból wróci...." No to ja mu mówię, że
byłem umówiony na wyjęcie cewnika i rodzenie kamieni. Odpowiada mi na to, że
teraz tego nie będą robić i prosi mnie do gabinetu na oddziale... Idziemy na
trzecie piętro, mówię mu o moich bólach i krwi w moczu... "Naturalne, przecież masz pan
kamienie..." - odpowiada.
Przyszliśmy do
gabinetu, w środku jest lekarz. Ten, który mnie przyprowadził rozmawia z nim i
pokazuje mu zdjęcia mojego prześwietlenia... Nowy lekarz mówi: "Nic nie widzę..." Na
co odpowiada ten, który mnie przyprowadził: "O tu patrz..."
"Panie, pan byłeś źle leczony"
- informuje mnie lekarz, który mnie przyprowadził...(Czyli powiedział, że sam
mnie źle leczył)
Dostałem skierowanie
na prześwietlenie, a kiedy go zrobię mam czekać pod poradnią urologiczną...
Czekamy... siedzę...
boli mnie wszystko, głodny jestem i zły... Mija 6 godzina. Za jakiś czas...
"raptem!!!" Pani pielęgniarka przekazuje mi skierowanie do szpitala i
informację, że muszę się zapisać na rozbijanie kamieni.. Mogę to zrobić teraz,
w gabinecie lekarskim na oddziale, albo jutro telefonicznie. Skoro jestem w
szpitalu już tak długo, zrobię to od razu.
Na oddziale lekarza
nie ma, jest na Izbę Przyjęć. Idziemy. Spotykam lekarza, mówię po co
przyszedłem. Odsyła mnie z powrotem na górę: "Zeszyt, w którym zapisuje się do zabiegu jest na górze..."
Czekamy znowu... W
końcu lekarz idzie... Człapie... Wszedł do Dyżurki Pielęgniarek... siedzi tam...
Mija kolejna
godzina... Stara Ciocia gotowa jest go ubić... W końcu przyszedł
i zapisał mnie na rozbijanie kamieni...
Po wyjściu ze
szpitala kupiliśmy wielkie kanapki w sklepie... zjedliśmy je i pojechaliśmy do
domu...
I tak czekam w bólu na
kolejną wizytę w szpitalu, łagodząc go środkami przeciwbólowym, marząc niekiedy
o silnej kroplóweczce...
Wydaje się, że mam
dużo czasu, czytam książki, oglądam filmy. Niekiedy wychodzę na krótkie spacery
- do śmietnika i z powrotem...
Myślałem, że czas
spędzony w bólu jakoś mnie zahartuje. Ale nic takie się nie stało, a wręcz
przeciwnie. Nie potrafiąc myśleć precyzyjnie, przeinaczam fakty, doszukuję się
zewsząd zagrożenia. Przed zaśnięciem męczą mnie straszne myśli, z którymi
nie umiem się uporać... Dominuje w nich śmierć, bezsens życia i jego kruchość.
Wymyślam, że komuś staje się coś złego, a ja nie potrafię
pomóc... Boję się, że spaczone myśli zostaną mi do końca i zaraz myślę - "Ostatnia zima"
...
Nadszedł czas.
Jedziemy rano, w szpitalu mam być około godziny 8.00. Jestem na czczo.
W rejestracji Pani
Pielęgniarka dzwoni na Oddział, dostaje informacje, że najpierw mam się zgłosić
do pokoju lekarzy... A pod tym pokojem znowu trzeba poczekać swoje -
obchód trwa w najlepsze. Czeka z nami młoda dziewczyna, która od 4 miesięcy ma
bóle i jeszcze nikt się nią porządnie nie zajął.
Dostaję skierowanie
na prześwietlenie...
Kładę się na dziwnym
"stole" dziwnej maszyny... Po chwili zdjęcia są zrobione. Teraz muszę iść z powrotem do rejestracji. Wypełniam dokumenty, przebieram się i idę na
Oddział. Czekam na pobranie krwi. Minęło półtorej godziny. Nowi pacjenci,
którzy też są już przebrani, czekają pokornie na wolne łóżka. A zwolnią się one
dopiero po 13, bo od tej godziny są "wypisy".
Przychodzi Pani
Pielęgniarka... czas na pobranie krwi. Oznajmiam jej, że źle znoszę to
wydarzenie...Odpowiada mi: "Dobrze,
że pan mówi. Wielu udaje twardzieli, a później mi tu mdleją... W takim razie
położy się pan, a ja pobiorę krew... Przejdziemy do sali teraz..."
Zalewają mnie
poty...
Zostaje mi założony
welfon (kaniula dożylna obwodowa). Kiedy leżę i dochodzę do siebie po utracie
krwi, (chociaż nic mi się nie stało i nie było aż! tak strasznie), słuchamy
opowieści człowieka doświadczonego wieloletnimi mękami przez kamienie:
"Miałem je już rozbijane, usuwane... no, ale powracają mi cały czas"
Myślę sobie...
staram się nie myśleć nic... [Przypis z 2020 – Yyyaaahahaha. Prawdę mówił]
Dochodzę do siebie i
idę czekać na korytarzu na dalszy rozwój wypadków. Po jakimś czasie krew
widocznie przebadali, bo przyszła po mnie kobieta (nie wiem jak ją nazwać??!?)
i kazała się udać za sobą. Idę na rozbijanie kamieni!
Trafiam znowu do
pomieszczenia z tą dziwną maszyną... Nie mam telefonu, nie mogę robić zdjęć
dokumentalnych.
Podpisuję zgodę na
wykonanie zabiegu. Zostaje mi podany w kroplówce lek przeciwbólowy... Kładę
się, a w tym czasie lekarz opowiada mi co będą robić... "3000 tysiące uderzeń w kamień, będziemy go
cały czas obserwować... może boleć... w razie czego niech pan podniesie rękę. I
będzie głośno, damy panu słuchawki" Myślę sobie... Ja! Metal!
Głośność? - bez jaj!
No to hop - Pierwszy
strzał! ... Drugi... Trzeci... liczę... ale przestaje. Do trzech tysięcy liczyć nie
będę. (Stara Ciocia, która czeka w sali obok, doliczyła do 200 i powróciła do
"Sezonu Burz") Strzelają... Czuję, że trafiają... i czuję, że i nie!
Monotonne walenie w bok... Zaczyna mnie boleć... Nie poddam się... Nikogo nie
boli, tylko mnie? Ale ja czuję, jakby mnie ktoś młotkiem uderzał... W jednej
ręce ma młotek, a drugiej przecinak... Zaciskam zęby... Mówię wszystkie
wiersze... teksty piosenek...
Nagle czuję na
głowie czyjąś dłoń... "Boli
Pana?" Kiwam głowę, że tak. "Podamy ketonal"... Podali...
... i walili dalej w
kamienie...a mnie bolało. (Lekarz wyszedł...)
Kiedy zabieg się
skończył usłyszałem, że prawdopodobnie kamień się rozbił, bo go już nie widać.
(mam pięknego krwiaka) Położyłem się w salce pozabiegowej obok, żeby
odpocząć... Ale nie przestaje boleć!
Tak! Witaj mój
kochany bólu... Wiję się na łóżku... sapię, syczę... Kobieta dzwoni do lekarza
i mówi: "Chodź tu jeszcze,
pacjent wydaje się dostał ataku kolki..."
... przeszło mi po
jakimś czasie.
Zostałem wypisany ze
szpitala Dostałem nowe leki! W ubikacji szpitalnej... czułem jak gruz wylatuje
mi z ciała - z rury mięsa... ;>
Teraz rodzę kamienie
i czekam na kolejną wizytę w szpitalu... [Przypis z 2020 – Musiało to być w
okolicach 14 grudnia 2013 roku]
Z miłością jest jak z kolką nerkową. Dopóki
cię nie chwyci atak, nawet sobie nie wyobrażasz, co to takiego. A gdy Ci o tym
opowiadają, nie wierzysz.
A. Sapkowski
Rodzenie kamieni
jest proste, pije się dużo wody i robi siku. Żeby wiedzieć ile się tych
kamyczków urodziło, trzeba mocz do czegoś łapać. Ja "łapałem" do słoiczka.
Znów Was trochę
ponudzę, ale napiszę, że każda wizyta w ubikacji wiązała się z bólem. Ból był
tym większy, im mniej wody się wypiło. A kiedy zdarzyło się, że mało
piłem, kolor moczu był pięknie
szkarłatny. Albo jak powiedziała moja córka... "Wygląda jak soczek malinowy"...
...
Do kontroli w szpitalu cały czas sikałem
krwią...
...
Nadszedł piątek...
Pojechaliśmy do Szpitala. Okazało się, że mojego lekarza, który miał mnie
skontrolować, nie ma! Pani powiedziała, żebym się jednak nie przejmował i
że zaraz kogoś zawoła... Dostałem skierowanie na szybkie prześwietlenie...
Po prześwietleniu
od razu poszedłem do sali zabiegowej. Na oszklonych drzwiach napisane
było "cystoskopia".
A w tej sali, stoi
piękny kosmiczny fotel, ale inny niż ten, z którym miałem wcześniej doświadczenie! Pani mówi, że mam zdjąć z siebie wszystko od pasa
w dół...
Stres w oczach...
ale za to mina!... chociaż nie wiem jaką miałem minę? Kładę się na
fotelu...
Pani Pielęgniarka
podchodzi do mnie i... (obeszło się bez herbaty, ciastka...
komplementów... kina... )... zrobiła mi dezynfekcję i miejscowe znieczulenie i
wyszła... [Przypis z 2020 - Chodzi tu o to, że... No wiecie co mi
zdezynfekowała??!?]
Leżę...
Rozglądam się... Leżę... pocę i stresuję się. Wchodzi ta sama pani
i mówi: "Lekarza jeszcze nie
ma, ale niech się pan nie przejmuje. Im dłuższy czas, tym będzie większe
znieczulenie"...
Mija niepoliczalna chwila i przychodzi lekarz... Dowiaduję się, że wszystko będzie trwało kilka minut...
Trwają przygotowania.Coś im tam nie działa. Nie pali się światełko w ...
brrr... cystoskopie.
Ale okazuje, że się ono nie pali, bo go nie włączyli.
"Dobrze... teraz może być nieprzyjemnie"
- mówi lekarz.
Jedną ręką chcę się
czegoś złapać. Pani pielęgniarka podsuwa mi stojak na kroplówkę... Drugą rękę
kładę na twarzy (po zabiegu zobaczyłem, że moja twarz jest podrapana w kilku
miejscach do krwi)
- "Aaaaaaaaa" - krzyczę! (mam
nadzieję, że w myślach tylko krzyczałem)
- "Nie możemy się dostać do środka, niech pan
się trochę rozluźni" - mówi lekarz.
- "Rozluźnić... przecież mi coś wsadzasz do
środka. - tak sobie myślałem
- "To nieprzyjemne jest, sam bym nie chciał
tego doświadczyć" - stwierdza lekarz.
Bolało, a ja nie
pamiętam co się działo przez te kilka minut... W końcu usłyszałem, że to już
koniec i żebym zobaczył co miałem w środku. Doktor między moimi nogami
trzymał w szczypcach ugotowany makaron w sosie
pomidorowym, czyli cewnik we krwi. [Przypis z 2020 – Do tej pory
pamiętam]
Zszedłem z fotela.
Był tak samo mokry jak ja... Z trudem ubrałem się, dostałem receptę i
zaświadczenie do medycyny pracy, że jestem zdrowy!
Hmm... wyjmowanie
cewnika bolało bardziej. Przy zakładaniu wcisnęli mi jakiś środek przeciwbólowy
w żyły...
O własnych nogach, krokiem człowieka z Innsmouth, wyszedłem ze szpitala...
A potem, przez cały
dzień nie mogłem zrobić siku. Sponiewierany, dopiero w gorącej kąpieli, z
głośnym, długo trwającym krzykiem udało mi się. Ale w środku ciała nic mnie nie
bolało...
Kiedy poszedłem do
Medycyny Pracy, myślałem, że znowu mam atak. Ale to tylko moja głowa!
A teraz? Jestem jak
na tą chwilę bez kamieni... ale mam podwyższony cukier. [Bez przypisu z 2020]
Powyższą opowieść opowiedziałem
na żywo niezliczoną ilość razy. Któregoś razu mój młodszy brat jechał autem i
poczuł silny ból brzucha. Zrazu nie wiedział o co chodzi, ale przypomniał sobie
co mówiłem. Podjechał pod SOR i została udzielona mu pomoc. Miał kamienie nerkowe. Mama! Kwestia genów!
I myślicie, że to już koniec?
Nie… Czas i mój wspaniały, zdradliwy organizm, tworzył nowe kamienie, które co
roku, zazwyczaj w listopadzie monitorowałem na usg. Widziałem jak spokojnie rosną,
a pod koniec roku 2017, miałem je tak samo duże i bonusowo w obu nerkach,
kiedy się ta przygoda z bólem zaczynała.
Na początku roku zacząłem je odczuwać. Była to na początku
tylko subtelna sugestia, jak delikatny szum wiatru czy słyszany w oddali
wiosenny, świergot ptaków. Ale! Postanowiłem nie czekać na tańcowanie z
kamieniami i zasięgnąć porady specjalisty.
W szpitalu, w którym miałem rozbijane kamienie, długo
przyszłoby mi czekać na poradę u urologa, dlatego postanowiłem pojechać do
Szpitala na Kraśnickich w Lublinie.
Kiedy wszedłem do gabinetu pana (tfu!) doktora już wiedziałem,
że nic mi nie pomoże. Na brązowy, stary garnitur miał niedbale założony biały
fartuch i wydawał się mówić do mnie: „Wynocha! Chcę już stąd iść, a ty mi
przeszkadzasz.”
Zachowałem jednak spokój, wszak to tylko moje pesymistyczne,
fałszywe myśli. Usiadłem na stołku i szczegółowo zacząłem opowiadać o
przygodzie z kamieniami, pokazywać wyniki i nagle słyszę:
- Po co pan przyszedł?…
Nosz… pomyślałem, zaczyna się.
Tedy mówię mu, rozwijając historię, żeby pusty łeb zrozumiał, że mam te same kamienie, które mnie doprowadziły do wizyty w szpitalu, nie chce żeby bolało i profilaktycznie pragnę coś z nimi zrobić, zasięgnąć rady.
- Ale to nie u nas rozbijane były kamienie. Było się zgłosić
tam gdzie poprzednio.
- Tam dłużej musiałby
czekać na wizytę. – mówię, a lekarz wydaje się nie reagować. - To co,
mam czekać na ból, bo się nie da teraz nic zrobić?
- Tak! – słyszę odpowiedź.
Wyszedłem grzecznie od specjalisty. (Tacy specjaliści są wszędzie. Nazwa specjalista powinna być obrazą)
W dniu 28 czerwca 2019 roku odezwały
się kamienie z prawej strony. „Cześć” – mówią. Ale dałem rade zwalczyć ból, ale
w głowie pojawiło się zwątpienie. Kolejnego dnia miałem dyżur w pracy. Dobrze,
że było mało wychowanków, bo musiałem przeleżeć około dwóch godzin podczas
ataku, a w moich oczach był strach.
Ból przeszedł, zrobiłem nawet z
dzieckiem kompot z porzeczek. Wieczorem, po 20, kiedy to skończyłem dyżur, żona
przyjechała po mnie do pracy autem, przywiozła do domu, a o 22 wiłem się z bólu. Czułem, że godzinę
muszę czekać na „daaaaj mi nooospę, albo inne gówno”. Być może tak było,
wszędzie upatruje osób, które chcą mnie wykończyć.
W trakcie takiego doświadczenia umysł nie pracował. Wówczas jest się tylko bólem, który od czasu do czasu chce wymiotować. Nie chciałem iść do przychodni, ale w końcu wyszedłem z domu, dostałem kroplówkę i… To był dopiero początek. Drugi Atak Kolki Nerkowej! (Ból po lewej stronie)
Przez tydzień przyjmowałem leki i
zastrzyki, a po tym czasie rozpocząłem urlop. Kolejne dni męczarni w bólu i
zastrzyków rozkurczowych. Przynajmniej atakowało mnie w domu, a nie w pracy,
gdzie trzeba być czujnym i odpowiedzialnym w każdej sekundzie.
Rodzina chciała dla mnie
zrezygnować z wyjazdu do Krasnobrodu, ale ja postanowiłem, że "pojedziemy i
będziemy się dobrze bawić". Podobna scena do tej z filmu "W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju", kiedy to Clark
Wilhelm Griswold Jr. nie chciał wypuścić z domu rodziny po spaleniu choinki… Pamiętacie?
I przez 3 dni dawałem radę, ale
już czwartego wielki ból powrócił i… Ech, musiałem czekać na łazienkę, bo była
wspólna w tym domu, w którym mieszkaliśmy. Po ponad dwugodzinnym bólu,
poszedłem pod prysznic, zgięty w pół, zielony na twarzy, umierający. W
Krasnobrodzie nie ma żadnej opieki medycznej, przychodni, która dyżuruje, ale udało
się dojechać na „karetkę”. Budynek, z którego wylatują ratownicy medyczni w
swoim bolidzie jest mało widoczny, znajduje się obok dużego sklepu, naprzeciwko
Biedronki, zapomniałem nazwy. Dostałem zastrzyk i wróciliśmy na kwaterę.
Poszedłem spać, a kiedy się obudziłem byliśmy już spakowani i wyruszyliśmy do
naszego domu.
Złe uczucie, kiedy nie można się
wysikać. Boli… kamienie w przewodzie moczowym.
Kap - leci kropelka…
- Ała – krzyczę.
Kaap.
- Aałaaa. Powoli mi wylatywało.
Po trzydziestu minutach
opróżniłem pęcherz, napiłem się kolejny dzbanek wody i czekałem kolejne pół
godziny, kiedy będę musiał iść do kibelka. Próbowałem wszystkiego żeby
złagodzić ból. Gorąca woda w wannie to jakiś mit, chociaż kiedyś mi pomogła (??!?) Nie radzę próbować, szkoda
czasu. I tak rodziłem 3 dni.
O 2.04 w nocy urodziłem.
Dokładnie słyszałem dźwięk kamienia odbijającego się od porcelany! A potem wysikałem
się już prawie normalnie (chociaż sponiewierany chodziłem jeszcze przez kilka
dni)
6mm kamienia! Wyłowiłem go. (To
był diament, bo ja jestem szlachetny, nie fałszywy)
I spokój był do 7 grudnia, kiedy to przybiegłem do domu po odprowadzeniu Alicji do szkoły. Ból zaskoczył mnie (Jak zwykle!). Znowu pojawiły się wymioty, rozwolnienie, ale udało się wygrać, łykając mocne leki, które mi zostały z wakacji.
Kolejnego dnia przyatakowało mnie
w pracy i ból powtarzał się przez cały tydzień. Mówiłem wychowankom:
„Dzieciaczki, jak nie będzie ze mną już kontaktu to wiecie gdzie dzwonić?”
Odpowiadał mi chóralne „Taaaaak, wiemy”. I pytały się dzieci co jakiś czas czy
ze mną dobrze, i prosiły żebym się nie przemęczał. Piękne chwile.
Której nocy tak mną
telepało, że chciałem już czołgać się do nocnej przychodni, ale kiedy wyszedłem
spod kołdry, pomyślałem, że jest zimno i nie idę. Zamiast skorzystać z
pomocy zastrzyku, leżałem ponad dwie godziny, ale pod wpływem leków ból
ustąpił.
21 grudnia około godziny 14 byłem
w stanie skrajnego bólu. Musiałem iść do przychodni lekarza rodzinnego na
zastrzyk… drinki dożylne i święta Narodzenia Kolki Nerkowej numer trzy mogłem
uważać za rozpoczęte. (Ból po prawej stronie, ponownie po siedmiu latach)
Nie ruszałem się nigdzie z domu,
cały czas gotowy wyjść jedynie na iniekcję, łykając w między czasie leki
przeciwbólowe i rozkurczowe. Zmieniłem taktykę troszkę i zacząłem chodzić po
schodach. Mieszkam niby wysoko, bo to ostatnie piętro,a le po kilku turach byłem nie tylko obolały,
ale i zmęczony. Nauczyłem się za to kończyć w bólu obieranie ziemniaków czy
odkurzanie domu. A potem hop na łóżko i dyskoteka, aż ból nie ustąpił.
1 stycznia 2020 w godzinach popołudniowych zacząłem rodzić…
Z przyczyn bardziej estetycznych niż technicznych nie jestem w posiadaniu kamienia.
Strasznie to wszystko boli. Najpierw atak kolki nerkowej, potem chwila spokoju po zastrzyku, a kiedy ten puszcza, nadchodzi ból głowy.
Strasznie to wszystko boli. Najpierw atak kolki nerkowej, potem chwila spokoju po zastrzyku, a kiedy ten puszcza, nadchodzi ból głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz