Dawno temu, kiedy byłem dzieckiem, mój starszy brat i jego kolega zaproponowali mi nocną wycieczkę na cmentarz. W tamtym czasie było to dla mnie nie do pomyślenia. Nie mogłem uwierzyć, że można zrobić coś tak bardzo szalonego, a jednocześnie, czekałem na moment kiedy w końcu wyruszymy. Wyobrażałem sobie niesamowite rzeczy i sytuacje, które będą tam na nas czekały. Groby, szum liści na drzewach oraz w trawach, pohukiwania sowy i wielki księżyc. I pewnej ciepłej, wakacyjnej nocy, we trzech znaleźliśmy się na cmentarzu. I nic niezwykłego się nie wydarzyło. Cmentarz tamtej nocy był najzwyklejszym miejscem na świecie... Wtedy to postanowiłem, że muszę powtórzyć tę wycieczkę, ale tym razem przygotuję się do niej lepiej i będę przede wszystkim sam.
Minęło wiele lat. Wyrosłem na mężczyznę obdarzonego dużą wyobraźnią oraz wrażliwością. Pokochałem również literatury fantasy i poznałem chyba wszystkie ważniejsze dzieła z tego gatunku. Nie było dnia, żebym chociaż przez chwilę nie myślał o planach z dzieciństwa i czekającej mnie wyprawie. Chciałem skonfrontować jakie sytuacje rodem z cmentarza i mrocznych zakamarków mojej wyobraźni tam spotkam.
Odbyłem liczne wycieczki po miejscowościach w mojej okolicy, poszukując cmentarza, który najlepiej nadawałby się do moich celów. Planowałem każdy szczegół wyprawy, zaczynając od wyboru pory roku, pogody, a kończąc na tym, co wezmę ze sobą kiedy już będę na cmentarzu.
W jesienny wieczór podjechałem swoim starym samochodem na parking cmentarza w Bychawce. Przez chwilę, nie wyłączając silnika siedziałem nieruchomo, wpatrując się w ciemność rozświetlaną światłem samochodowego reflektora, zastanawiając się czy powinienem był się tu znaleźć. Robiło się już zimno, ciężkie chmury szybko poruszały się po stalowym niebie i zaczął kropić drobny deszcz.
Cmentarna brama nie była zamykana i bez problemu można było się dostać na teren nekropolii. Postanowiłem jednak, że przejdę się wzdłuż niewysokiego, zbudowanego z piaskowca muru i znajdę dogodne miejsce, w którym będę mógł przez niego przeskoczyć, tym samym urozmaicając całe przedsięwzięcie.
Wróciłem do samochodu, włączyłem radio oraz postanowiłem zjeść wcześniej przygotowane kanapki, napić herbaty z termosu i przespać się do północy, gdyż o godzinie duchów postanowiłem zacząć zwiedzanie miasta umarłych. Okryłem się dokładnie grubym, wojskowym kocem, zamknąłem oczy i szybko udało mi się znaleźć w Krainie snów
Wstałem pół godziny przed północą. Księżyc poprzedniego dnia był w pełni i teraz, co chwilę jego srebrzysta tarcza wychodziła zza pędzących po niebie czarnych chmur, oświetlając okolicę bladym światłem. Wypiłem kilka łyków mocnej i gorącej jeszcze kawy z drugiego termosu, sprawdziłem baterie w latarce i cierpliwie czekałem przy zgaszonym świetle, słuchając cały czas radia. 5 minut po północy, kiedy zaczynały się Ossobliwości Muzyczne wyszedłem na zewnątrz. Zimny wiatr, niczym trupi oddech próbował mnie wepchnąć do środka auta.
"Za dużo książek, o wiele za dużo" - pomyślałem i ruszyłem do miejsca, w którym miałem przeskoczyć przez cmentarny mur. Kiedy znalazłem się po... drugiej stronie... podniosłem się z klęczek na równe nogi odnosząc wrażenie, że czas nagle zwolnił i ogarnęła mnie zupełna, rzekłbyś grobowa cisza, aż ciarki przeszły mi po plecach. Kiedy chwilę później dźwięki powróciły, postawiłem pierwszy krok między grobami.
Minęło wiele lat. Wyrosłem na mężczyznę obdarzonego dużą wyobraźnią oraz wrażliwością. Pokochałem również literatury fantasy i poznałem chyba wszystkie ważniejsze dzieła z tego gatunku. Nie było dnia, żebym chociaż przez chwilę nie myślał o planach z dzieciństwa i czekającej mnie wyprawie. Chciałem skonfrontować jakie sytuacje rodem z cmentarza i mrocznych zakamarków mojej wyobraźni tam spotkam.
Odbyłem liczne wycieczki po miejscowościach w mojej okolicy, poszukując cmentarza, który najlepiej nadawałby się do moich celów. Planowałem każdy szczegół wyprawy, zaczynając od wyboru pory roku, pogody, a kończąc na tym, co wezmę ze sobą kiedy już będę na cmentarzu.
W jesienny wieczór podjechałem swoim starym samochodem na parking cmentarza w Bychawce. Przez chwilę, nie wyłączając silnika siedziałem nieruchomo, wpatrując się w ciemność rozświetlaną światłem samochodowego reflektora, zastanawiając się czy powinienem był się tu znaleźć. Robiło się już zimno, ciężkie chmury szybko poruszały się po stalowym niebie i zaczął kropić drobny deszcz.
Cmentarna brama nie była zamykana i bez problemu można było się dostać na teren nekropolii. Postanowiłem jednak, że przejdę się wzdłuż niewysokiego, zbudowanego z piaskowca muru i znajdę dogodne miejsce, w którym będę mógł przez niego przeskoczyć, tym samym urozmaicając całe przedsięwzięcie.
Wróciłem do samochodu, włączyłem radio oraz postanowiłem zjeść wcześniej przygotowane kanapki, napić herbaty z termosu i przespać się do północy, gdyż o godzinie duchów postanowiłem zacząć zwiedzanie miasta umarłych. Okryłem się dokładnie grubym, wojskowym kocem, zamknąłem oczy i szybko udało mi się znaleźć w Krainie snów
Wstałem pół godziny przed północą. Księżyc poprzedniego dnia był w pełni i teraz, co chwilę jego srebrzysta tarcza wychodziła zza pędzących po niebie czarnych chmur, oświetlając okolicę bladym światłem. Wypiłem kilka łyków mocnej i gorącej jeszcze kawy z drugiego termosu, sprawdziłem baterie w latarce i cierpliwie czekałem przy zgaszonym świetle, słuchając cały czas radia. 5 minut po północy, kiedy zaczynały się Ossobliwości Muzyczne wyszedłem na zewnątrz. Zimny wiatr, niczym trupi oddech próbował mnie wepchnąć do środka auta.
"Za dużo książek, o wiele za dużo" - pomyślałem i ruszyłem do miejsca, w którym miałem przeskoczyć przez cmentarny mur. Kiedy znalazłem się po... drugiej stronie... podniosłem się z klęczek na równe nogi odnosząc wrażenie, że czas nagle zwolnił i ogarnęła mnie zupełna, rzekłbyś grobowa cisza, aż ciarki przeszły mi po plecach. Kiedy chwilę później dźwięki powróciły, postawiłem pierwszy krok między grobami.
Księżyc wyszedł właśnie zza chmur i mogłem spokojnie widzieć wszystko dookoła. To zadziwiające jak kolory zostały wyostrzone. Nie dominował czarny, a raczej granatowy i brązowy i były one dziwnie jaskrawe... Zapalone lampiony, zwłaszcza te czerwone, otaczała gęsta aureola światła i były one jedynymi ciepłymi punktami ciągnącymi się po horyzont. Wiatr targał mną oraz połami mojego płaszcza. Czułem, że faluję... Słyszałem skrzypienie drewnianych krzyży oraz zgrzyt marmurowych płyt. Oto miałem wrażenie, że znalazłem się na starym statku unoszącym się na morzu grobów.
Zapalając kieszonkową latarkę ruszyłem dalej. Przypatrywałem się uważnie nagrobkom, epitafiom, imionom, nazwiskom oraz zdjęciom ludzi, którzy spoczywają tutaj pod ziemią. Wszyscy oni kiedyś chodzili po tym świecie, cieszyli się, gniewali, kochali... ciekawe jakie mieli głosy? Przechodząc przez różne części cmentarza mijałem przeróżne groby, zwykłe murowane, te większe - rodzinne, malutkie, należące do dzieci oraz wojskowe z metalowymi krzyżami, mającymi przypominać gałęzie brzozy. Stare groby, należące do osób majętnych otoczone były małymi płotkami z metalowych prętów, na innych mogiłach znajdowały się figury, którym oświetlałem kamienne, zatroskane twarze. Chodząc tak, miałem wrażenie, że czuję niekiedy skoki temperatury, raz wydawało mi się, że jest zimniej, a raz, że gorąco. Co jakiś czas wykonywałem zdjęcia aparatem cyfrowym, mając nadzieję, że kiedy je wywołam, nie zobaczę żadnych niewidocznych teraz dla mnie postaci.
Doszedłem do Kaplicy Stadnickich, zbudowanej z czerwonych cegieł, kiedy między trawą coś zaszeleściło... być może była to tylko mysz? Zatrzymałem się na chwilę. Księżyc świecił jasno, gałęzie ogołoconych z liści drzew wyglądały niczym szpony wielkich potworów, chcących rozorać niebo. Słyszałem szmery i popiskiwania jakichś nocnych zwierzątek. Wyobraźnia walczyła z rzeczywistą aurą tego miejsca.
Kiedy tak stałem, oświetlając nagrobki snopem światła usłyszałem swoje imię. Zareagowałem na to szybką i kulturalną odpowiedzią "Taaak?" Ale... nikt nie zaczął ze mną konwersacji. Postanowiłem wolnym, lecz zdecydowanym krokiem udać się w końcu do wyjścia. Wiedziałem, że został mi do przebadanie jeszcze spory obszar cmentarza, ale już chyba nic nie było w stanie zmienić mojego zdania, że wszędzie będzie tak samo i że wystarczająco długo trwa moja wycieczka. Będąc w drodze powrotnej nagle cały cmentarz spowiła mgła, która była tak gęsta, że nie widziałem alejki pod swoimi stopami. O tym, że idę przed siebie, świadczyły mijane krzyże, które sprawiały wrażenie unoszących się nad białym całunem.
Dochodząc do cmentarnej bramy, oświetlając światłem latarki swój samochód, poczułem na nodze lekkie uderzenie, jakbym dostał małym kamieniem... Nie oglądając się za siebie, biegiem opuściłem to miejsce.
Opowiadanie przeczytane (chyba) 13 lutego 2015 roku w Polskim Programie Trzeciego Radia w Audycji Ossobliwości Muzyczne przez Wojciecha Ossowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz