Jestem
młodszym redaktorem w jednej z warszawskich gazet. Dzisiaj miałem udać się do
pewnego, tajemniczego miejsca we Wschodniej Polsce, które od ponad roku, budzi
szczere zainteresowanie opinii publicznej i przeprowadzić ekskluzywny wywiad z
jego pomysłodawcą. Obiecano mi również, że będę mógł przyjrzeć się działalności
ośrodka, a nawet zrobić kilka zdjęć. To dla mnie osobisty zaszczyt i honor, a
gazecie gwarantuje sprzedaż całego nakładu.
Cel
mojej podróży znajduje się daleko od jakichkolwiek siedzib ludzkich. Dojeżdża
się do niego skręcając z głównej trasy w zwykłą, piaszczystą drogę i jedzie
jeszcze przez kilka kilometrów. Cały teren okolony jest wysokim, betonowym
murem o pogodnej, żółtej barwie. Kiedy dojeżdżałem do bramy głównej, ta
otworzyła się natychmiast, a po jej przejechaniu, znalazłem się na wielkim
parkingu, wypełnionym prawie w całości samochodami.
Po
prawej stronie parkingu stoi oszklony, trzy piętrowy biurowiec. Niemożliwe,
żeby tylu pracowników przebywało w tym budynku – pomyślałem. Kiedy wysiadłem z
samochodu, dopiero wówczas zdałem sobie sprawę jak wielki jest to teren, w
całości przeznaczony pod uprawy. Wszędzie krzątali się pracownicy, jak w dobrze
naoliwionej maszynie.
Już
za chwilę miałem się dowiedzieć wszystkiego, gdyż zauważyłem, że z biurowca
wyszedł i zmierza ku mnie, uśmiechnięty mężczyzna w krótkich spodenkach i
koszuli w kratę, sprawiający wrażenie szalenie beztroskiego.
- Dzień Dobry panu. Jestem założycielem i prezesem Ośrodka
Upraw i Resocjalizacji. Nazywam się B.G.
-
Dzień Dobry Panie Prezesie – podszedłem do niego szybko, wyciągając dłoń na
przywitanie. Rozumiem, że w taki upał jak dzisiaj, nawet dla tak ważnych osób
jak pan, nie obowiązuje nakaz chodzenia w pracy w garniturze? –
chciałem zacząć dowcipnie, chociaż zanim skończyłem to zdanie zrozumiałem jego
głupotę.
Mój
rozmówca uśmiechnął się jeszcze serdeczniej, ujął przyjaźnie wyciągniętą dłoń.
- Nie mój drogi panie, my tutaj nie zarabiamy pieniędzy, a garnitury są
zabronione dla pracowników. Tak samo jak kolorowe oprawki okularów
przeciwsłonecznych. Chociaż… - tutaj zrobił wymowną pauzę. - Zapewne zobaczy je
pan u nas. Ale wszystko po kolei. Jak pan wspomniał, bardzo dzisiaj gorąco.
Miał pan trudną podróż? Zapraszam do środka na szklankę czegoś chłodnego.
Po kilku minutach szedłem z Prezesem na pola uprawne.
-
Widzi pan. – kontynuował Prezes. W naszym ośrodku znajdują się ludzie, którzy
mając odpowiedzialną pracę, od której często zależą losy innych ludzi, zrobili,
delikatnie mówiąc, coś niewłaściwego. By zbadać czy był to błąd jednorazowy,
przypadek, a może trwały nawyk, sprawdzamy to za pomocą najbardziej szlachetnej
metody – pielenia grządek. Wszak nic bardziej nie uszlachetnia człowieka jak
praca w ziemi i… ból w czasie kolki nerkowej, ale proszę tego ostatniego nie pisać
w artykule.
Podeszliśmy
do najbliższej grupy pracujących ludzi.
-
Tutaj pracują osoby mające problem z konsekwencją. Rozumie pan? Nie stosują się
do najważniejszych zasad i wprowadzają swoje. My wiemy, że bycie
indywidualnością i różnice są ważne, trzeba je pokazywać, by ktoś, na kogo mamy
wpływ, widział, że świat jest piękny i można z niego korzystać na różne
sposoby. Ale Ci tutaj, nie stosowali głównych zasad. Uważamy, że należy to
robić. Wszak kto tego nie robi, przeszkadza osobom powołanym do wykonywanej
przez nich pracy.
-
Niech spojrzy pan na moich podopiecznych. W oczach tych, którzy są tu od
niedawna, można zauważyć, że nie zgadzają się z obecnie wykonywanymi
czynnościami, gdyż działanie, które sprawiło, że się tu znaleźli, uważają, za sprawę
normalną i zwykłą. Do czasu. Tutaj odwrócił się do mnie i mrugnął okiem.
Ludzie,
których mijaliśmy uwijali się pomiędzy grządkami jak w ukropie. Co można
jednoznacznie zrozumieć, gdyż Słońce dzisiaj paliło niemiłosiernie. Jak się
dowiedziałem od pana Prezesa, wszyscy Ci ludzie mieli na sobie ubrania, które
noszą zazwyczaj w swoim miejscu pracy. Ten szczegół ma dodatkowo wzmocnić efekt
pracy nad sobą. Widać, że zależało im na tym, gdyż swoje zadanie wykonywali
sumiennie i bez słowa sprzeciwu.
Dalej
pracowało dwóch mężczyzn w świecących i gładkich garniturach. – Tym panom –
zaczął Prezes, wydawało się, że skoro ubierają się w drogie, błyszczące
garnitury, to przysługują im nadzwyczajne przywileje. Że mogą udawać
niedostępnych, a mieć jedynie kontakt z tymi, którzy się im podlizują. Ci z
kolei przebywają w innym miejscu ośrodka. Ale wracając do naszych elegancików.
Praca w grządkach wyruguje z nich pozory wyższości, władzy i bycia bezczelnym.
Skutecznie. Przejdźmy dalej, niedaleko. Tu, jak pan widzi, są ludzie, którym
się wydaje, że mając kolorowe oprawki okularów są bardzo fajni, znają się na
wszystkim i nie muszą specjalnie nic robić. Oczywiście kilka oporządzonych grządek,
w tym wypadku marchwi… pokazało już niejednemu, jak bardzo się mylili.
Po
lewej pielą grządki "podjadacze jedzenia" pacjentom szpitali, a dalej, na prawo,
za pompą wodną, są osoby na kierowniczych, lecz niższych stanowiskach niż
dyrektor albo prezes, które często zmieniają zdanie i się do tego nie potrafią
przyznać. Ale zapytane kilkukrotnie co dzisiaj robiły, którym warzywom
dogodziły, odpowiadają zawsze śpiewająco i bezbłędnie. Ich szkolenie zaczynamy
od najprostszych zadań…
-
Zaraz dojdziemy do pracowników, którzy pracując bezpośrednio z dziećmi i
młodzieżą, wyszukują sobie przeróżne zajęcia, które nie pozwalają im na
bezpośredni kontakt z wychowankami. Wyobraża pan to sobie? Nawet nie znajdują
czasu na rozmowę, nie mówiąc już o pomocy w rozwiązywaniu problemów. Te osoby
przebywają u nas na trzech turnusach, wiosennym, letnim i jesiennym.
-
Tutaj zaś, w tej kalarepie, pielą osoby, które w pracy kradną czyjeś pomysły.
Kobieta w białym fartuchu, często chodziła do szefostwa, podlizywała się,
mówiąc, że to ona jest matką sukcesu, na który tak po prawdzie, pracowali inni.
-
Teraz pokaże panu naszą niewielką szklarnię. Jest ona dźwiękoszczelna i tylko
tym szczegółem, różni się od standardowych. Znajdują się tutaj osoby,
które krzyczą na swoich podwładnych. Zapraszam… uwaga na głowę. Gorąco tutaj
jak w piekle. Piękne warunki do zrozumienia błędów, które się popełniło.
I
rzeczywiście, znajdowały się tutaj osoby, które w trakcie pielenia grządek,
głośno krzyczały. Prezes kontynuował – Czy uważa pan, że krzyczenie do
truskawek w jakiś sposób zmieni ich rozwój, przyczyni się do tego, że szybciej
dojrzeją? Nie? Tak samo jest i z ludźmi. Ha!… chciałbym mieć tutaj
mandragorę, która odpowiedziałaby im po stokroć!
Po
całym terenie chodziliśmy jeszcze kilka minut, a Prezes objaśniał mi, z jakimi
„przypadłościami” przychodzą do niego ludzie, ale prosił nie wspominać o tym w
artykule. Natomiast mnie, zaciekawiła pewna sprawa.
-
Panie Prezesie, zauważyłem, że oprócz ogromnej ilości upraw warzyw, macie też
tutaj fascynujący ogród. Pracuje w nim wiele, jak nie tyle samo osób co w
warzywniaku. Cóż on ma symbolizować i w czym ma pomóc?
- No
cóż. Prawda, piękne mamy ogrody, różnorodność kwiatów, którym przez cały
rok zapewnia się idealne warunki do rozwoju. Pracują tutaj osoby, które zdały
sobie sprawę, że nie nadają się do wykonywania dotychczasowej pracy, a jedyne
co potrafią… to jednak tylko pielić. Sam pan rozumie, nie mogliśmy naszych
uczestników po takim wstrząsie nieprzydatności, zostawić samym sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz