czwartek, 25 grudnia 2014

Aktywny w Szaleństwie ...i w Wigilijny, Ossobliwy Wieczór.





Rodzinna Ossowigilia.

Moja rodzina jest duża i śmiało mogę stwierdzić, że jest rozsiana po całym świecie. 

Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy tradycyjnie, już od wielu dziesięcioleci wszyscy członkowie mojej rodziny spotykają się w moim domu rodzinnym. Wcześniej spotkania organizowali moi pradziadkowie i dziadkowie, a teraz moi rodzice. 

Mieszkam z rodzicami, młodszą siostrą oraz dziadkiem i babcią… i kilkoma psami w dużym, piętrowym domu w pewnej wsi, której nazwa nic Ci nie powie, a jestem pewny, że mogłaby ona znajdować się koło Twojego miejsca zamieszkania. W mojej wiosce znajduję się jeszcze kilka gospodarstw domowych oraz stary, piękny Kościół. Obok mojego domu znajduje się sad owocowy oraz ogródek warzywny. Mamy też wielką stodołę, chlew, oborę i kurnik. Moja rodzina od wieków stara się utrzymywać z pracy własnych rąk i z owoców, które dostarcza jej natura. Niedaleko znajduję wielki las, a raczej gęsta, dziewicza puszcza, jak mawia mój dziadek Wojtek, w której można poczuć się jak za dawnych starych czasów, kiedy pierwsi Słowianie przywędrowali na te tereny. 

Mimo wszystko żyjemy skromnie i uczciwie, a nasza największą siłą jest miłość oraz... tajemnice, których jesteśmy Strażnikami.

Już od tygodnia poprzedzającego Wigilię świąt Bożego Narodzenia, powoli przybywają do nas goście z całej Polski, wujkowie, ciocie z gromadką swoich dzieci – moich braci i sióstr. Bardzo lubię ten okres, w domu jest wtedy gwarno, rozmowy na korytarzach, w pokojach, kuchni toczą się do późnych godzin nocnych i za każdym razem przechodząc koło dorosłych, czuję jak ich dłonie mierzwią moja czuprynę i widzę jak radośnie się do mnie uśmiechają. Ale nie tylko mnie tak traktują, również całe moje liczne rodzeństwo. Wszyscy, młodsi i starsi darzymy się wielka miłością i szacunkiem. Nie musimy sobie niczego udowadniać, walczyć ze sobą. Nie ma takiej potrzeby, jesteśmy wszak częścią naszej natury. 

Z wielkim zaciekawieniem słucham opowieści członków naszej rodziny, o życiu, którego nie znam. Opowiadają o pracy w górach, nad morzem, w sztolniach w kopalni i w innych miejscach, w których chciałbym się kiedyś znaleźć. Zdarzają się też rozmowy o polityce, religii i pieniądzach. Jednak u nas w rodzinie jest taka niepisana tradycja, o tych ostatnich rzeczach nie rozmawiamy przy stole, podczas posiłku. 

Najmłodsze dzieci, wraz ze mną, czekają kiedy w kuchni zacznie się praca, a zapachy przyrządzanych potraw rozejdą się po całym domu… wraz z popołudniowym aromatem mielonej, a za chwilę parzonej, prawdziwej kawy. Wtedy recytując stare wiersze oraz śpiewając pod nosem kolędy, siadamy w salonie i zaczynamy wykonywać przeróżne ozdoby świąteczne, które rozwiesimy na choince i w całym domu. Robimy rzeczy ze słomy – gwiazdy i krzyże, ozdoby z kolorowych papierów i bibułek, suszonych owoców, orzechów… W każdym domu dzieci powinny być wesołe i beztroskie, a my, mamy to szczęście. Zazwyczaj przerywamy naszą pracę na wieść, że za oknami pada śnieg. Nasza piękna, mroźna, polska zima! 



Mój dziadek osobiście robi śledzie. Nazywa je śledziami po starowujkowemu. Są to zwykłe śledzie, w occie i z dużą ilością cebuli, ale mają magiczny składnik. Podczas ich robienia należy opowiadać głośno dzieciom staropolskie bajki i podania… wtedy śledzie nabiorą w słoikach szlachetności. Mój dziadek to prawdziwy bajarz. 

Kiedy nadchodzi noc, mamy organizują nam spanie w pokojach na piętrze. Wtedy to śpimy razem po kilka osób, ale nie przeszkadza nam to zupełnie, jest ciepło, radośnie i pachnie czystą pościelą. Z dołu dochodzą dźwięki rozmów oraz muzyka płynąca z radia, która nas spokojnie usypia. 

Jeszcze kilkanaście lat temu, choinkę przystrajało się w wigilijny poranek, ale teraz, pod naszymi prośbami dorośli ulegli i ubieramy ją kilka dni wcześniej. 

Kiedy dorośli mężczyźni zakładają ciepłe ubrania i szykują siekiery by wyjść po choinkę do nieopodal rosnącego lasu, kobiety w tym czasie szykują im dwa kosze z przyrządzonym przez nie jedzeniem - kiełbasą, śledziami w słoikach, świeżym i chrupkim bochenkiem chleba. Dokładają do tego po butelce soku malinowego i domowego wina. Tata ze stodoły wyciąga kilka worów jedzenia dla leśnych zwierząt i tak wszyscy przygotowani, ruszają w drogę. Dzieci wówczas zbierają się w pokoju, wyłączamy światła i z nosami przyklejonymi do szyby obserwujemy swoich ojców, wujków, braci ... którzy gęsiego, trzymając zapalone pochodnie i lampy, w milczeniu znikają w ciemności. Jeszcze długo siedzimy przy oknach, aż ostatnie iskierki, wyznaczające ich pozycję zgasną. To znak, że już niedługo będziemy mieli choinkę, a w czasie Wigilii pojawi się więcej gości. 

Po kilku godzinach mężczyźni wracają… psy w domu zaczynają szaleć i szczekać z radości. Wtedy je wypuszczamy i mogą sobie swobodnie pohasać po śniegu, biegnąc na spotkanie wracającym. Wszyscy oglądamy drzewka, a także dziwne ozdoby choinkowe, które dostaliśmy od Nich w podzięce, za zaproszenie na nocne czuwanie! I teraz ustawiamy choinkę, przystrajamy ją oraz boże drzewko, wszystkimi ozdobami, które wcześniej wykonaliśmy. Boże drzewko wieszamy pod sufitem. Wierzymy, że wszystko to ma zapewnić nam oraz naszej rodzinie powodzenie, urodzaj, zdrowie i życzliwość ludzką.

Poranek wigilijny jest zawsze zapracowany. Nic dziwnego, wszak każdy z samego rana musi umyć się zimnej wodzie, co zapewnia zdrowie i zapał do codziennych obowiązków. A wiadomo, jaka Wigilia taki cały rok. 



Dla mnie ten dzień jest dosyć tajemniczy. Nie dość, że wieczorem pojawią się goście, to już od samego rana w naszym domu mają przebywać dusze zmarłych członków naszej rodziny, żeby wspólnie świętować Boże Narodzenie. Dlatego też za każdym razem gdy ktoś siada na ławie, stołku czy fotelu trzeba na nie dmuchnąć i powiedzieć „Posuń się duszyczko”. Bardzo poważnie podchodzimy do tego zwyczaju. 

Dorośli szykują stół w salonie, w kącie pomieszczenia stawiają snopy zbóż co zapewni nam dobre plony w ciągu roku i przypominać będzie Jezuska leżącego w żłobie. Ciocie sprzątają i myją podłogi pamiętając, że nie wolno im wylać wody nie poprzedzając tej czynności słowami: „Uciekajcie dusze, bo ja wodę wylać muszę”


Moja Babcia Zenobia i Dziadek Władek

Przez cały dzień przestrzegamy postu, zachowujemy się grzecznie i pomagamy swoim rodzicom w przygotowaniach do wieczerzy. Jednak nie jest nudno, w między czasie, każdy z nas próbuje coś komuś zwędzić, oczywiście później to ujawniamy. Jeżeli nam się to uda, ma to nam w nadchodzącym roku zapewnić powodzenie w handlu. Co prawda ja jeszcze niczego nie sprzedaję ani nie kupuję, ale myślę, że moje szczęście doda się tego rodziców. 

Czas świąt to niekończąca się gama zapachów. Uwielbiam patrzeć na krzątających się w kuchni ludzi. Babcia, mama i ciocie lepiące pierogi, bardzo dużo pierogów, dla bardzo dużej rodziny i co ciekawe, każda z nich zlepia ciasto inaczej. Zapachy otwieranych i próbowanych nalewek z owoców, które dało lato. Jeszcze nie wiem jak smakują, ale pachną szlachetnie. Zapach goździków, cynamonu, mandarynek i mieszający się w to aromat suszonych grzybów z lasu nieopodal. Wszystko to unosi się po całym domu, aż po sam strych… 


Śnieg nieprzerwanie pada już od samego rana. W światłach wychodzących z okien wygląda jakby to małe, srebrzyste gwiazdki spadały leniwie z ciemnego nieba. Przy takiej ilości białego puchu trudno będzie dojść do szopy, nie mówiąc już od drodze do Kościoła, czy jutrzejszej przejażdżce saniami. 

Któryś z domowników wychodzi na podwórko. Zimne, świeże powietrze wlatuje do domu przez uchylone drzwi i mam wrażenie jakby to sam psotny wietrzyk złożył nam wizytę. 

Wujek kuca koło stołu i obwiązuje jego nogi sznurami i łańcuchami. Ma to sprawić, żeby chleb trzymał się domu. I znowu czuję zimny powiew powietrza, to tata był na dworze i przyniósł do domu kosę. Wiem co z nią zrobi, położy pod stołem, aby krety nie psuły roli. 

Pierwsza gwiazdka już świeci na niebie, a my jesteśmy gotowi do wieczerzy. Śpiewamy kolędy, łamiemy się chlebem, wydaje się, że w domu jest tak wielu ludzi, że nie zmieścimy się wszyscy przy naszym rodzinnym stole. Jednak to tylko wrażenie, jest nawet puste nakrycie dla zbłąkanego podróżnika.

Na wigilijnym stole nie może zabraknąć kartofli, potraw z grochu, fasoli, rzepy, maku, grzybów, kasz, śledzi, ryb czy suszonych owoców. Na deser specjałem naszych kochanych kucharek są kruchalce, tłuczeńce, czy łamańce - czyli mak utarty z miodem, żółtkami z dodatkiem bakalii i rumu. Pyszności. Cieszę się, że zwyczaj nakazuje skosztowania każdej potrawy. W ten sposób okazuje się szacunek płodom ziemi i potrawom z nich zrobionych.

A po wieczerzy, syci i radośni zbieramy się powoli na Pasterkę – Uroczystą Mszę Święta z okazji Bożego Narodzenia. U nas w Kościele, już od kilku lat Pasterka odbywa się o godzinie 22. Nie wszyscy dorośli na nią pójdą, niektórzy zostaną, żeby przygotować dom na powitanie naszych tajemniczych gości, którzy zjawić się mają po północy. Na całe szczęście idą do Kościoła wszystkie dzieci, będzie nas sporo osób… 


Po zakończonej mszy wracamy do domu. Rzucamy się śnieżkami, robimy aniołki w śniegu i skaczemy po zaspach nie bacząc, że przemokną nam ubrania. W oddali majaczą domy sąsiadów, w których pali się światło. Jesteśmy już przy naszym podwórku kiedy ojciec karze nam spojrzeć w stronę lasu. Na początku nic nie widać, padający, gęsty śnieg utrudnia nam obserwację, jednak już po chwili dostrzegamy pojedyncze, blade źródła światła, do których z czasem dochodziły następne. Nie wiem czy to były pochodnie, czy może światła Ich oczu. 

Kiedy wchodziliśmy do domu, jeden w wujków kazał nam pamiętać, że nasi goście byli obecni między ludźmi, na długo przed pojawieniem się wiary chrześcijańskiej . A teraz żyją w puszczach, ukryci przed światem, chociaż nie żywią do nikogo urazy. I tylko w jedną noc, właśnie dzisiejszą, wracają w swoje stare strony przypomnieć się ludziom, którzy żyją godnie, szanując dawne zwyczaje i naturę. Wiedziałem o tym, ale za każdym razem te chwile przyprawiają mnie o gęsią skórkę i chcę żeby wszystko szybko się zaczęło. A w tym czasie światło wygrywało już z ciemnością.


Zdjęliśmy mokre ubrania, rodzice pomogli je nam powiesić na piecach i grzejnikach, a my szybko pobiegliśmy po suche odzienie do naszych pokoi. W salonie, gdzie spożywaliśmy wigilijną wieczerze wszystko się zmieniło. Na podłogach leżały dywany, skóry, koce i wielkie poduchy. Światło elektryczne było wyłączone, ale nie było ciemno, a to za sprawą wielu palących się świec i lamp naftowych, ustawionych w różnych miejscach salonu oraz z polan palących się w kominku.

Okna zasłaniały grube, ciężkie kotary, a koło niego stało wielkie, stare radio z zielonym oczkiem, z którego sączył się cichy szum. Braliśmy ze stołu parujące kakao oraz herbatę i w milczeniu rozsiadaliśmy się pod jedną ze ścian w oczekiwaniu na gości. 

W innych rejonach Polski wierzy się, że o północy zwierzęta gadają, kiedy poczęstuję się je kolorowym opłatkiem. A w moim domu, w wigilię w tym samym czasie, wszyscy spodziewają się innych osobliwości. 

Czekaliśmy w skupieniu, biorąc skromne łyki z naszych kubków. Ciepło, trzaskające polana, usypiający szum radia oraz zmęczenie powoli dawały o sobie znać. Aż na zegarze wybiła północ. I pierwsza zjawiła się, zupełnie znienacka Północnica, wpłynęła do środka salonu, a za nią jakby zaspany, pokryty słomą wszedł Polewik. A mi się wydawało, że to wszystko jest nierealne. Spojrzałem kątem oka na moje siostry i braci. Niektórzy z nich smacznie spali, inni… wpatrywali się w naszych gości spod przymkniętych powiek. I weszła po chwili trójgłowa postać o koźlich uszach i woskowych skrzydłach – Trojan. Przyszedł Dobrochoczy, przypominający rzekłbyś drzewo lub krzak. Za nim pojawiła się Nocnica oraz Domowik, któremu, wydawało mi się, łzy szczęścia ciekły z oczu. A za nim wszedł Kobolt w otoczeniu siedmiu Krasnoludków. I był wśród nich Pokuć, który gryzł sobie coś po cichutku i Leszy, któremu we włosach zagnieździły się sikorki. Weszły dwie Kikimory, które coś do siebie mówiły, a za nimi piękna Rusałka. Wpatrując się w nią oczarowany usłyszałem dziwne dźwięki, jakby muzykę ułożoną ze szmeru strumyka, szelestu opadających igieł na śnieg, wycia wiatru, trzaskającego mrozu... Zbliżała się Ossoblica Muzyczna, zrodzona z Czystej Muzyki. Wiedziałem, że oto zaczyna się nasze spotkanie.. I nagle radio ożyło...

A co w nim było, to właśnie słyszycie… 

Zdrowia dla Was i Waszych Rodzin!




Opowiadanie to, bajeczkę dla Ossobliwych dzieci i dorosłych przygotowałem specjalnie dla moich Braci i Sióstr z Audycji Ossobliwości Muzyczne w Programie Trzecim Polskiego Radia! 

Obrazy, które widzicie namalował mój tata - Jan. 
(Nagranie trwa 18 minut i 4 sekundy) 


Zapraszam na mój profil na fb: www.facebook.com/starywujek000 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz