niedziela, 8 marca 2020

Kolka nerkowa 2013 - 2020...




Listopad 2013 roku.

Szedłem do pracy na nocną zmianę, tak jak mam to w zwyczaju wolnym spacerkiem, zachwycając się ciepłem nocy i zapachem gnijących liści. Zaplanowałem sobie, że dzisiejszy dyżur upłynie mi na uzupełnieniu dokumentacji.


Kiedy wszystkie "moje dzieci" poszły spać, zrobiłem w kubku gorącą herbatę z cytryną, włączyłem muzykę z yt i pomimo zapalonego w pokoju światła, postawiłem na biurku lampkę nocną, żeby mieć więcej światła, kiedy będę pracować przy kompie.

Czas mijał wolno... Niespiesznie wypełniałem dokumentację, robiąc przerwy, jedynie na zaparzanie kolejnych herbat.

Po kilku godzinach kończyłem pracę, gdy nagle poczułem mocny ból w brzuchu - jakby mnie ktoś kopnął. Zaskoczony odsunąłem się od biurka i spojrzałem nawet pod nie, w poszukiwaniu tajemniczego sprawcy. Po chwili pomyślałem, że to zwykły skurcz mięśni i minie mi, kiedy się przejdę.

Wstałem od biurka i zrobiłem kilka kroków... i samoczynnie zgiąłem się w pół z bólu. Próbowałem się wyprostować, ale bezskutecznie! Kucnąłem... zęby miałem zaciśnięte, jedną ręką podpierałem się o podłogę żeby nie upaść. Ogromnie zaskoczył mnie ten niepodziewany ból. Nie wiedziałem co się dzieje, a  w środku jakby mi ktoś kiszki skręcał i wyżymał je do ostatniej kropelki.

I po chwili zachciało mi się wymiotować. Zastosowałem umiejętność - Jedność ciała i umysłuoby zadziałała, chociaż na kilka sekund, na pokonanie drogi! Szybko pobiegłem do ubikacji. Zwymiotowałem, ale nie standardową zawartością czy żółcią, a czystą wodą??!? Wymiotowałem kilka razy, trzymając się w tym czasie za brzuch, gdyż ból nie przechodził.

Pomyślałem, że to jakaś niestrawność i postanowiłem zrobić jeszcze jeden trick, jednak to też nie mogło pomóc, chociaż doświadczałem rozwolnienia ;)

Męcząc się strasznie, po kilkunastu minutach dowlokłem się do łóżka, włączyłem TV, chociaż normalnie nigdy tego nie robię. Na całe szczęście trafiłem na serial o Wiedźminie... Spojrzałem spod lekko uchylonych powiek, że Geralt leży wymęczony i pokiereszowany. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i pomyślałem: Ty Biedaku... Coś nas Wiedźminów zaatakowało... Ty wygrałeś... niby (bo serial obejrzałem i książki znam)... a czy ja wygram?

Ból z całego brzucha skierował się w prawą stronę... Aaaaa... Ból...

Po pewnym czasie... leżałem na podłodze... siedziałem... znowu wymiotowałem... Skręcało mnie już tylko z  jednej strony, ale po stokroć mocniej. Uciskałem to miejsce, waliłem zaciśniętą pięścią. Traciłem już powoli świadomość...  Ale ciągle myślałem, że to niestrawność, zapominając przy tym o fakcie, że kiedy przyszedłem do pracy sikałem krwią... (Dopiero przypomnę sobie o tym za kilka godzin)

Przeturlałem się z bólu po wszystkich korytarzach, pokojach, ubikacjach, zahaczyłem tez o sufit. Miałem wrażenie, że w pewnym momencie, trzymam się zapalonej lampy. Palący, tętniący ból, trwający nieprzerwanie... a tu już kilka godzin. Po każdej wizycie w ubikacji myłem twarz zimną wodą, żeby się ocknąć, jednak to nie nadchodziło.

Nadeszła 5 rano i musiałem załatwić pewne sprawy (wybaczcie, nie będę ich opisywać) [Przypis z 2020 roku – musiałem pójść po pieczywo, które dowożą nam z piekarni – nie wiem dlaczego nie wspomniałem o tym w pierwszej wersji relacji] Załatwiłem te sprawy z wielkim bólem i kamiennym wyrazem twarzy, chociaż chyba nikogo wówczas nie spotkałem i szybko udałem się do ubikacji wymiotować.

A później, kiedy dzieci wstały o 6 rano, było mi coraz gorzej. Ból nie ustępował. Siedziałem skulony w ubikacji, ale przecież musiałem iść do Wychowanków! Przemywam twarz, patrzę się w lustro... jestem zielony... zmęczony i minę mam straszną!

Idę... człapię... powłóczę nogami będąc zgiętym w pół. Mijam dzieci... Kładę się na łóżku... jęczę, wiję się. Proszę dzieci o poduszkę... Dostaję trzy - dwie spadają na mnie. Dzieci przytulają się, pytają co mi jest, a ja je odtrącam - nieświadomie. 

I od tego momentu wydarzenia przyspieszają... Z pierwszą osobą dorosłą witam się słowem "kurw..." Jest zaniepokojona moim stanem. Za chwilę zjawia się kolejny dorosły. Coś do mnie mówi. Po chwili jest i trzecia osoba, która na mój widok cofa się dwa kroki (widziałem to! [Przypis z 2020. - Chodzi o to, że wiedząc, że za ścianą jest ta osoba, nie chciałem je straszyć swoim stanem. Musiałbym jej pomagać, a nie ona mi]) Już jestem nieprzytomny. Mój Pan Dyrektor nie zastanawia się nic, dzwoni po karetkę. Moje obowiązki już przejął ktoś inny... Dyrektor uratował mi życie, bo miałem iść do domu rodziców. To pewne, że sam po karetkę bym nie zadzwonił. Padłbym z wycieńczenia.

Zostaję zaprowadzony do gabinetu lekarskiego. Leżę na kozetce, zwijam się z bólu, wymiotuję i czekam na pogotowie. Przyjeżdża po drugim wezwaniu. Ratownicy Medyczni zakładają mi wenflon i podają środki przeciwbólowe. Zadają mnóstwo pytań, nie wiem czy na nie odpowiadam... Karetka stoi tuż przy drzwiach wyjściowych. Ktoś pomaga mi się podnieść. Mówię: "Już widno" Śmieją się. Już mnie tak chyba nie boli. Nieprzytomny wychodzę i uderzam ramieniem w drzwi... Wchodzę do karetki i jedziemy na izbę przyjęć do szpitala.




To prawdziwie świetne uczucie czuć ból całego ciała, jadąc po wertepach karetką.

Prawa strona ciała nie bolała mnie tak kosmicznie jak wcześniej, mogłem oddychać, otworzyć oczy. Czułem się jeszcze sponiewierany, ale świadomy. 

Przejazd karetką trwał kilka minut. Z pomocą Ratownika wyszedłem z samochodu i zostałem zaprowadzony na Oddział Ratunkowy. I tutaj, Ci co mnie znają, pomyślą, że już zaczynam fantazjować... ale nie!... Przede mną siedzi człowiek wyglądający na Ghoula...

Staję przy rejestracji, a On łapie mnie za poły kurtki i mówi... "Niech Pan siada, to jeszcze potrwa, szkoda się męczyć" Siadłem koło Niego... "Co Panu jest?" - pyta się mnie. A ja poczułem zapach rozkładu ciała Tego Człowieka. "Jakoś tak dziwnie... brzuch mnie boli" - odpowiedziałem szczerze... (Nigdy już nie zastrzelę Ghoula... będę cały czas nosić Maskę Ghoula - Fallout 3)

Po chwili zostaję zaprowadzony do sali, kładę się na leżance i zostaje podłączony do kroplówki. Przychodzi lekarz i przeprowadza ze mną wywiad. Dopiero w tym momencie przypominam sobie, że sikałem krwią po przyjściu do pracy, a lekarz  mówi, że miałem atak kolki nerkowej. Pytanie: "Ktoś z rodziny ma kamienie?" Mama! Następuje przerażające dla mnie pobieranie krwi. Nie lubię tego, ale minęło szybko i nic nie czułem. (A może pobierali mi krew przed podaniem kroplówki?)

Podłączony do kroplówki, otulony promieniami słońca, w ciszy, miałem czas na wysyłanie smsów i odpowiadanie na nie. Usnąłem zmęczony. [Przypis z 2020 – Jakie to piękne uczucie, kiedy mija ból, a Ty jesteś senny i padają na Ciebie promienie Słońca]

Kiedy kroplówka się skończyła musiałem oddać mocz do analizy, zrobić prześwietlenie i USG. Okazało się ostatecznie, że mam kamienie... no i...wypisali mnie. Miałem się zgłosić do lekarza rodzinnego, żeby mi wypisał skierowanie do Poradni Urologicznej.

Stara Ciocia - Medyczka! przetransportowała mnie do domu i poszliśmy od razu do Lekarza Rodzinnego... A Ten, dał mi na wieczór skierowanie do szpitala (z zaznaczeniem, że "to tylko badania i nie zostanę w nim na pewno")

2 godziny snu w domu...

Wieczorem pojechałem na Izbę Przyjęć Szpitala. Czysto tu i kulturalnie. Poczekałem na swoją kolejkę. W tym czasie ponownie oddałem mocz do analizy. Już pod koniec tego oczekiwania zacząłem odczuwać ból, ale podłączyli mi kroplówkę i ból nie przekroczył granicy okropieństwa. Poleżałem chwilę pod dożylnym drinkiem i długo czekałem na lekarza, który na oddziale w tym czasie, przygotowywał pacjentów do operacji porannych. Pani doktor na Izbie Przyjęć była Miła, Szybka i z Wyglądu podobna do chłopca z długimi włosami... (ale ładna!)

Pan Doktor zjawił się i zabrał mnie na USG, żeby osobiście zobaczyć mój gruz. Szliśmy przez ciemne, długie, szpitalne korytarze. Pytanie: "Ktoś z rodziny ma kamienie?" Mama! Pan Doktor powiedział, że prawdopodobnie czekają mnie kolejne ataki kolki nerkowej i żebym przespał noc spokojnie, dostanę coś jeszcze na ból...

... i tak zostałem w szpitalu. Szybkie wypełnienie dokumentacji na Izbie Przyjęć. Przebrałem się w pidżamkę, zjadłem szybko kanaperkę, popiłem wodą i ruszyłem na oddział. A tam już cichutko. W Dyżurce Pielęgniarek kolejne pytania...

Idziemy na salę. Pięć łóżek, trzy zajęte. Ja wybieram łóżko pod "okno - ścianą". Pani Pielęgniarka podłącza mi kroplówkę (Kroplówka Mocna), a ja raptownie spokojny, odpoczywam.

Cisza... nic się nie dzieje. To nic, że trzech panów chrapie. Mi to nie przeszkadza. Ja jestem spokojny.. Ano chrapią głośno... Ciekawe nawet dźwięki wydają i robią to głośno. Jeden z tych panów cięgle wstaje do ubikacji, idzie powłócząc nogami i sapie. Zasypiam...

... budzę się... Kroplówka się sączy... kap.... kap...

Pan znowu wstaje do ubikacji. Ale mu dobrze - myślę dosyć pochopnie. Mi się chce siku, a jestem podłączony do kroplówki... Bzzzz.... "Kaczkę... potrzebuję". - proszę. "Już przynoszę"- mówi pielęgniarka.

...

Przecież normalnie nie można się do kaczki... wysikać. Próbuję...
...
... kap, kap... (ludzka kroplówka )
...

Wygodne mam łóżko... Zasypiam...


Budzę się o 5:40 bo już jest dzień i gwarno jak na targu. Pobieranie krwi  mija szybko i sprawnie. Jeszcze nie wiedziałem jak ciężki to będzie dzień.




Dzień piękny, słoneczny. Szybko pobierają mi krew, nawet nie robię min. Trwają przygotowania do kilku operacji. Przychodzi "obchód" - armia lekarzy... Mówią mi, co dzisiaj będą mi robić - urografię, a po niej zdecydują co dalej.

Od północy nic nie jadłem i nie piłem. Kolejny raz oddaję mocz do analizy. Wykonuję kilka telefonów, odpisuję na sms... spacerując korytarzem. Zadzwoniłem do pracy, powiedzieć, że jednak zostanę w szpitalu. Kiedy kończyłem, poczułem znajomy ból... jeszcze delikatny. Z grymasem na twarzy doszedłem do dyżurki Pielęgniarek i mówię, że znowu zaczyna mnie boleć... Panie mówią, że już za chwilę podadzą mi coś przeciwbólowego... Odwracam się, delikatnie przygarbiony, ale jeszcze zachowując pozory normalności idę korytarzem na swoją salę... Mijam ludzi, łóżko, na którym pacjent będzie przewożony na blok operacyjny, rząd krzesełek pod ścianami. Kładę się na swoim łóżku i chcę dumnie cierpieć, ale nie mogę! Skręca mnie niesamowicie! Wiję się... W tym czasie przypominają mi się boleści z nocy. Myślę, że dobrze zrobiłem zostając w szpitalu. Pląsam w łóżku, stękam... Znowu Ból!!! Przychodzi Pielęgniarka, żeby zabrać pacjenta na operację, widzi mnie i wychodzi. Po chwili wraca i podłącza mi kroplówkę. Jeszcze chwilę... jeszcze chwilę... jest coraz lepiej! Ufff... to dopiero początek tej zabawy. Prawda? [Przypis z 2020 – Hahaha.]

Leże pod kroplówką i staram się czymś zająć. Słucham muzyki. Na czytanie nie mam siły.

Czas na urografię. Kolejna maszyna, która pomoże mnie zdiagnozować. Panie wpuszczają mi kontrast w "w celu lepszego uwidocznienia określonych struktur i narządów" (wikipedia)... Zdjęcia robione są co kilkanaście minut, a przez cały ten czas nie można się ruszać. Trwam tedy nieporuszony.

Kiedy wracam na salę widzę nowych pacjentów. Witają się ze mną... Jest okej, ale będzie lepiej, kiedy "starszy" włącza muzykę (stary rock - moja muzyka) "Młodszy" jest rozgadany, ale muzyki słucha podobnej, jest graczem komputerowym i fantastą. Ciekawie jest! Rozmawiamy o różnościach.

Po jakimś czasie przychodzą po mnie. Mam mieć założony cewnik. Idziemy korytarzami, schodami, dochodzimy do sali, w której stoi fotel pilota statku kosmicznego. Cała sala to wielki kokpit. Mnóstwo sprzętu, kabli, przełączników... Patrzę się najpierw zachwycony, by za chwilę poczuć obawę. Słyszę: "O, pan się nie boi, będziemy zakładać bez znieczulenia". Moja szybka riposta. "Bardzo się boję"... Naprawdę, nie chcę opisywać momentu wsadzania mi cewnika... To jest dziwne uczucie. Dostaję jednak środek znieczulający... "Może się panu zakręcić w głowie". Ja już leże na tym fotelu. Mam głowę nisko, a resztę ciała wysoko... Czuję, że zaczyna coś się dziać... Zaraz startuję? Podchodzą ludzie. Kobieta w masce, widzę jej wzrok, patrzy się na mnie, ma włosy jak płomień. Dużo ludzi... Coś się dzieje! Aaaa... Nie umiem opisać tego, ale!... czuję, że Pan Doktor wkłada mi do cewki moczowej rurkę... wcześniej igłę?... Przez tę rurkę podwiązuje mi coś w środku... Aaaa... (zwijam się to pisząc)... Nieee!...
  
...zostaje mi założone dwa cewniki wewnętrzny i zewnętrzny. Mam rurkę grubości ołówka, która siedzi w środku cewki moczowej. Do tego podłączono mi woreczek na mocz... Właśnie odbywam podróż kosmiczną. Jebać Fantastykę naukową! Wstaję... widzę dużo ludzi (studenci?), ale zaraz wychodzą. Dla nich to kolejny zabieg, dzisiaj może już ostatni. Pójdą zaraz do domu. "Tak ma być" -  myślę... "Ale, że to ktoś to tak wymyślił??!?" Czuję się taki mało męski... (poważnie!) Ale wiem, że tak trzeba! Gorszy był jednak ból podczas ataku. Wracam na salę.

Mija kilka godzin. Boli mnie i zaczyna mi się chcieć ogromnie siku. Stanąłbym teraz i normalnie to zrobił. Ale nie mogę! Nawet jak się napinam niemożebnie, bo jestem w ubikacji. Chcę się wysikać! A do worka nic nie leci!A chce mi się bardzo... "Rozkraczony" wracam do sali... Poddałem się.

Mogę już jeść i pić...  (hahaha)

W sali rozmowy, o życiu, polityce, piciu... Jeden z panów, który był od początku, wrócił z operacji jakiś czas temu i już go nic nie boli. Sypie dowcipami, opowiada różne historie, a każda warta przytoczenia na fbl. Od śmiechu boli mnie bardziej... Idę jeszcze raz siku. Chce zrobić zdjęcie temu cewnikowi. Zrobiłem, ale rozmazało się bo za szybko zabrałem aparat. Nie ponawiam próby.

Jest u mnie Stara Ciocia. Rozmawiamy z lekarzem. Wiem co mi jest (widzę to wszystko co mam w sobie na zdjęciach) i wiem, co będzie się ze mną działo w najbliższej przyszłości!

Jest już wieczór. Dalej opowiadamy sobie różności. Wymieniamy się mp3, "młodszy" udostępnia neta. Wspominam, że dzisiejszej nocy nie śpię i słuchać będę OssobliwościMuzycznych. Sprawdzam Starego Wujka, pisze do Ossobliwości mejla.

Noc. Światła wygaszone. Obserwuję w ciemnościach pana, który ciągle chodzi do ubikacji. I naglę słyszę głos przerażenia. Jeden z pacjentów przestraszył się Nocnego Sikacza... tej "Zjawy powłóczącej nogami"... A w Ossobliwościach... Duchy Poskie





Noc minęła i nastał kolejny, słoneczny dzień. Na sali śmiejemy się, że trzeba było dopiero pójść do szpitala, żeby ładną pogodę zobaczyć... (Początek jesieni 2013 był deszczowy.)

Od rana coś się dzieje. Pani Salowa wykonuje swoją pracę należycie... Na ranny obchód przychodzi jeszcze większy oddział lekarzy. Postanawiają zdjąć mi cewnik zewnętrzny, zostawiając wewnętrzny i mogę iść do domu. A po trzy tygodniach mam wrócić na likwidację kamieni...

Mój nowy kolega, który słuchał dobrej muzy szykuje się do operacji. Częstuje nas wszystkich cukierkami z Pszczółki. [Przypis 2020 - golą mu bok nie z tej strony co trzeba, ale po chwili się wszyscy orientują] Rurka, która wystaje mi z cewki moczowej nadal uraża. Postanawiam na spokojnie ogolić się. Tak!... goliłem się z woreczkiem swojego moczu na podłodze.

Po jakimś czasie przyszedł Pan Doktor, dał mi dokumenty, receptę i powiedział co mam dalej ze sobą robić. Objaśnił również jakie działania będą podejmowane, kiedy wrócę po trzech tygodniach. Teoretycznie, po usunięciu cewnika wewnętrznego powinienem urodzić te kamienie, jak nie urodzę, to czeka mnie coś innego... rozbijanie?... rozcinanie?

Przyjeżdża kolega po operacji.. Jako, że teraz ja jestem mobilny na sali, pomagam mu w różnych czynnościach ( np. znajduję telefon w jego rzeczach)

Rozmawiamy...Słyszymy kolejną dawkę historii niesamowitych (o hektolitrach wypitej wódki)... i dowcipów.

Przychodzi Pani Pielęgniarka i prowadzi mnie do pomieszczenia, w którym... ała!!!!... zdejmuje mi cewnik zewnętrzny... Skomplikowane to jest - jak to się wszystko trzyma, że samo nie wypadnie??!?
  
Idę się umyć. A nie! Najpierw poszedłem się wysikać - naturalnie Nie wiem czy cenzor pozwoli mi na umieszczenie tego tekstu, ale czułem jakby mi strumień wody przez zrośnięte mięso się przedzierał.... (standardowe uczucie podobno). Ufffff... Jak to boli, ale nareszcie się udało!

Poszedłem się umyć. A kiedy się umyłem, Stara Ciocia już na mnie czekała...

Po załatwieniu formalności wyszedłem ze szpitala..A w domu objadłem się porządnie!!! 

...

Podziwiam ludzi, którzy są odporni na ból. Pan od historii niesamowitych ze szpitala opowiadał:
Panie, ja sam sobie zdjąłem cewnik... tu otworzyłem i tu przeciąłem (pokazuje mi na swoim cewniku)... coś mi wypłynęło i samo... praktycznie wyszło!...

Mówił też: Panie, jak miałem usuniętą nerkę, to jeszcze tego samego dnia wstałem i wyszedłem ze szpitala. A jak dojechałem do domu, to konia do wozu zaprzęgłem i pojechałem z sąsiadem...

A jak w wojsku byłem to leżałem na przepuklinę...Następnego dnia wódkę piłem...

I tak opowiadał to leżąc po operacji. Panie Pielęgniarki mówią: "Nie podnoś pan głowy, bo będzie bolała".
On odpowiadał - "To co, poboli i przestanie".

Ruszał się na tym łóżku... aż mu sonda wypadała z nerki (przynajmniej tak to usłyszałem). Mówią mu... "Może boleć teraz. Tak się pan ruszał, a nas nic nie słuchał".

"Poboli... przestanie."  - odpowiada.

A ja słuchałem tego z niedowierzaniem. Myślę sobie, będą kolejne historie na fbl...


...

A teraz czekam na wizytę w szpitalu. Jest 20 listopada... Do tej pory byłem już u lekarza dwa razy, robiąc różne badania i po nowe leki. Zdarza się, że nic mnie nie boli...

Dziękuję Wszystkim za pomoc, życzenia, słowa otuchy... i laurki  




Kiedy wróciłem ze szpitala do domu, tak jak wspomniałem w poprzednim odcinku, objadłem się doskonale. 

Zgodnie za zaleceniami lekarza łykam różnorakie medykamenty - przeciwbólowe, przeciwzapalne, rozkurczowe i osłonowe, co by dodatkowo rewolucji gastrycznych nie przeżywać. Każda wizyta w toalecie wiąże się z bólem...
  
20 listopada czekała mnie kolejna wizyta. Przypominam: "Usuniemy panu cewnik i urodzi pan kamienie."

Do tego czasu w myślach, przepracowałem każdy krok na salę zabiegową - widziałem siebie idącego na ten kosmiczny fotel, wstrzyknięcie środków przeciwbólowych i resztę czynności, które towarzyszą usunięciu cewnika... Kiedy już to wszystko wyobraziłem sobie tysiąckrotnie, uznałem, że jestem gotowy... 

Każdy dzień mija tak samo - leżę, piję, czytam i łykam prochy...

Nadszedł 20 listopada....

W wyznaczonym dniu wyruszyliśmy w drogę, byłem przygotowany i spokojny.

W poczekalni siedzą dwie panie. Rozmawiamy, a tu nagle "ludzie szpitala" informują nas, że przyjdzie nam wszystkim poczekać trochę na lekarza... Rozmyślamy, co na korytarzu robi posąg kobiety trzymającej dziecko, słuchamy Mszy Świętej, oceniamy wiek szpitala...

... mija pięć godzin...

Teraz to nie myślałem o tym co mnie czeka, tylko, żeby cokolwiek ze mną zrobili!!!

Napięcie już sięgnęło zenitu! Ileż można czekać??!? Jedna z pań przekazuje pielęgniarce informację, że jak zaraz lekarz nie przyjdzie, to będzie pisała skargę... Lekarz zjawia się szybko... (to lekarz, który za pierwszym razem przyjmował mnie do szpitala) Kilka minut później pierwsza z pań opuszcza gabinet, a lekarz mówi do mnie: "Panie... przecież jak usuniemy cewnik, to panu ból wróci...." No to ja mu mówię, że byłem umówiony na wyjęcie cewnika i rodzenie kamieni. Odpowiada mi na to, że teraz tego nie będą robić i prosi mnie do gabinetu na oddziale... Idziemy na trzecie piętro, mówię mu o moich bólach i krwi w moczu... "Naturalne, przecież masz pan kamienie..." - odpowiada.

Przyszliśmy do gabinetu, w środku jest lekarz. Ten, który mnie przyprowadził rozmawia z nim i pokazuje mu zdjęcia mojego prześwietlenia... Nowy lekarz mówi: "Nic nie widzę..." Na co odpowiada ten, który mnie przyprowadził: "O tu patrz..."

"Panie, pan byłeś źle leczony" - informuje mnie lekarz, który mnie przyprowadził...(Czyli powiedział, że sam mnie źle leczył)

Dostałem skierowanie na prześwietlenie, a kiedy go zrobię mam czekać pod poradnią urologiczną...

Czekamy... siedzę... boli mnie wszystko, głodny jestem i zły... Mija 6 godzina. Za jakiś czas... "raptem!!!" Pani pielęgniarka przekazuje mi skierowanie do szpitala i informację, że muszę się zapisać na rozbijanie kamieni.. Mogę to zrobić teraz, w gabinecie lekarskim na oddziale, albo jutro telefonicznie. Skoro jestem w szpitalu już tak długo, zrobię to od razu.

Na oddziale lekarza nie ma, jest na Izbę Przyjęć. Idziemy. Spotykam lekarza, mówię po co przyszedłem. Odsyła mnie z powrotem na górę: "Zeszyt, w którym zapisuje się do zabiegu jest na górze..."

Czekamy znowu... W końcu lekarz idzie... Człapie... Wszedł do Dyżurki Pielęgniarek... siedzi tam...
Mija kolejna godzina... Stara Ciocia  gotowa jest  go ubić... W końcu przyszedł i  zapisał mnie na rozbijanie kamieni...

Po wyjściu ze szpitala kupiliśmy wielkie kanapki w sklepie... zjedliśmy je i pojechaliśmy do domu...  




I tak czekam w bólu na kolejną wizytę w szpitalu, łagodząc go środkami przeciwbólowym, marząc niekiedy o silnej kroplóweczce...

Wydaje się, że mam dużo czasu, czytam książki, oglądam filmy. Niekiedy wychodzę na krótkie spacery - do śmietnika i z powrotem...

Myślałem, że czas spędzony w bólu jakoś mnie zahartuje. Ale nic takie się nie stało, a wręcz przeciwnie. Nie potrafiąc myśleć precyzyjnie, przeinaczam fakty, doszukuję się zewsząd zagrożenia. Przed zaśnięciem męczą mnie straszne myśli, z którymi nie umiem się uporać... Dominuje w nich śmierć, bezsens życia i jego kruchość. Wymyślam, że komuś staje się coś złego, a ja nie potrafię pomóc...  Boję się, że spaczone myśli zostaną mi do końca i zaraz myślę - "Ostatnia zima"

...
    
Nadszedł czas. Jedziemy rano, w szpitalu mam być około godziny 8.00. Jestem na czczo.

W rejestracji Pani Pielęgniarka dzwoni na Oddział, dostaje informacje, że najpierw mam się zgłosić do pokoju lekarzy...  A pod tym pokojem znowu trzeba poczekać swoje - obchód trwa w najlepsze. Czeka z nami młoda dziewczyna, która od 4 miesięcy ma bóle i jeszcze nikt się nią porządnie nie zajął.

Dostaję skierowanie na prześwietlenie...

Kładę się na dziwnym "stole" dziwnej maszyny... Po chwili zdjęcia są zrobione. Teraz muszę iść z powrotem do rejestracji. Wypełniam dokumenty, przebieram się i idę na Oddział. Czekam na pobranie krwi. Minęło półtorej godziny. Nowi pacjenci, którzy też są już przebrani, czekają pokornie na wolne łóżka. A zwolnią się one dopiero po 13, bo od tej godziny są "wypisy".

Przychodzi Pani Pielęgniarka... czas na pobranie krwi. Oznajmiam jej, że źle znoszę to wydarzenie...Odpowiada mi: "Dobrze, że pan mówi. Wielu udaje twardzieli, a później mi tu mdleją... W takim razie położy się pan, a ja pobiorę krew... Przejdziemy do sali teraz..."

Zalewają mnie poty...
Zostaje mi założony welfon (kaniula dożylna obwodowa). Kiedy leżę i dochodzę do siebie po utracie krwi, (chociaż nic mi się nie stało i nie było aż! tak strasznie), słuchamy opowieści człowieka doświadczonego wieloletnimi mękami przez kamienie: "Miałem je już rozbijane, usuwane... no, ale powracają mi cały czas"

Myślę sobie... staram się nie myśleć nic... [Przypis z 2020 – Yyyaaahahaha. Prawdę mówił]

Dochodzę do siebie i idę czekać na korytarzu na dalszy rozwój wypadków. Po jakimś czasie krew widocznie przebadali, bo przyszła po mnie kobieta (nie wiem jak ją nazwać??!?) i kazała się udać za sobą. Idę na rozbijanie kamieni!

Trafiam znowu do pomieszczenia z tą dziwną maszyną... Nie mam telefonu, nie mogę robić zdjęć dokumentalnych. 

Podpisuję zgodę na wykonanie zabiegu. Zostaje mi podany w kroplówce lek przeciwbólowy... Kładę się, a w tym czasie lekarz opowiada mi co będą robić... "3000 tysiące uderzeń w kamień, będziemy go cały czas obserwować... może boleć... w razie czego niech pan podniesie rękę. I będzie głośno, damy panu słuchawki" Myślę sobie... Ja! Metal! Głośność? - bez jaj!
  
No to hop - Pierwszy strzał! ... Drugi... Trzeci... liczę... ale przestaje. Do trzech tysięcy liczyć nie będę. (Stara Ciocia, która czeka w sali obok, doliczyła do 200 i powróciła do "Sezonu Burz") Strzelają... Czuję, że trafiają... i czuję, że i nie! Monotonne walenie w bok... Zaczyna mnie boleć... Nie poddam się... Nikogo nie boli, tylko mnie? Ale ja czuję, jakby mnie ktoś młotkiem uderzał... W jednej ręce ma młotek, a  drugiej przecinak... Zaciskam zęby... Mówię wszystkie wiersze... teksty piosenek...
  
Nagle czuję na głowie czyjąś dłoń... "Boli Pana?" Kiwam głowę, że tak. "Podamy ketonal"... Podali...

... i walili dalej w kamienie...a mnie bolało. (Lekarz wyszedł...)  

Kiedy zabieg się skończył usłyszałem, że prawdopodobnie kamień się rozbił, bo go już nie widać. (mam pięknego krwiaka) Położyłem się w salce pozabiegowej obok, żeby odpocząć... Ale nie przestaje boleć!

Tak! Witaj mój kochany bólu... Wiję się na łóżku... sapię, syczę... Kobieta dzwoni do lekarza i mówi: "Chodź tu jeszcze, pacjent wydaje się dostał ataku kolki..."

... przeszło mi po jakimś czasie.


Zostałem wypisany ze szpitala Dostałem nowe leki! W ubikacji szpitalnej... czułem jak gruz wylatuje mi z ciała - z rury mięsa... ;>


Teraz rodzę kamienie i czekam na kolejną wizytę w szpitalu... [Przypis z 2020 – Musiało to być w okolicach 14 grudnia 2013 roku]





Z miłością jest jak z kolką nerkową. Dopóki cię nie chwyci atak, nawet sobie nie wyobrażasz, co to takiego. A gdy Ci o tym opowiadają, nie wierzysz.
    A. Sapkowski

Rodzenie kamieni jest proste, pije się dużo wody i robi siku. Żeby wiedzieć ile się tych kamyczków urodziło, trzeba mocz do czegoś łapać. Ja "łapałem" do słoiczka.

Znów Was trochę ponudzę, ale napiszę, że każda wizyta w ubikacji wiązała się z bólem. Ból był tym większy, im mniej wody się wypiło. A kiedy zdarzyło się, że mało piłem, kolor moczu był  pięknie szkarłatny. Albo jak powiedziała moja córka... "Wygląda jak soczek malinowy"...

...
Do kontroli w szpitalu cały czas sikałem krwią...
...

Nadszedł piątek... Pojechaliśmy do Szpitala. Okazało się, że mojego lekarza, który miał mnie skontrolować, nie ma! Pani powiedziała, żebym się jednak nie przejmował  i że zaraz kogoś zawoła... Dostałem skierowanie na szybkie prześwietlenie...

Po prześwietleniu  od razu poszedłem do sali zabiegowej. Na oszklonych drzwiach napisane było "cystoskopia".

A w tej sali, stoi piękny kosmiczny fotel, ale inny niż ten, z którym miałem wcześniej doświadczenie! Pani mówi, że mam zdjąć z siebie wszystko od pasa w dół...

Stres w oczach... ale za to  mina!... chociaż nie wiem jaką miałem minę? Kładę się na fotelu...

Pani Pielęgniarka podchodzi do mnie i...  (obeszło się bez herbaty, ciastka... komplementów... kina... )... zrobiła mi dezynfekcję i miejscowe znieczulenie i wyszła... [Przypis z 2020 - Chodzi tu o to, że... No wiecie co mi zdezynfekowała??!?]

Leżę...  Rozglądam się... Leżę... pocę  i  stresuję się. Wchodzi ta sama pani i mówi: "Lekarza jeszcze nie ma, ale niech się pan nie przejmuje. Im dłuższy czas, tym będzie większe znieczulenie"...

Mija niepoliczalna chwila i przychodzi lekarz... Dowiaduję się, że wszystko będzie trwało kilka minut... Trwają przygotowania.Coś im tam nie działa. Nie pali się światełko w ... brrr... cystoskopie. Ale okazuje, że się ono nie pali, bo go nie włączyli.

"Dobrze... teraz może być nieprzyjemnie" - mówi lekarz.

Jedną ręką chcę się czegoś złapać. Pani pielęgniarka podsuwa mi stojak na kroplówkę... Drugą rękę kładę na twarzy (po zabiegu zobaczyłem, że moja twarz jest podrapana w kilku miejscach do krwi)

- "Aaaaaaaaa" - krzyczę! (mam nadzieję, że w myślach tylko krzyczałem)
- "Nie możemy się dostać do środka, niech pan się trochę rozluźni" - mówi lekarz.
- "Rozluźnić... przecież mi coś wsadzasz do środka. - tak sobie myślałem
- "To nieprzyjemne jest, sam bym nie chciał tego doświadczyć" - stwierdza lekarz.  

Bolało, a ja nie pamiętam co się działo przez te kilka minut... W końcu usłyszałem, że to już koniec i żebym zobaczył co miałem w środku. Doktor między moimi nogami trzymał w szczypcach ugotowany makaron w sosie pomidorowym, czyli cewnik we krwi. [Przypis z 2020 – Do tej pory pamiętam]

Zszedłem z fotela. Był tak samo mokry jak ja... Z trudem ubrałem się, dostałem receptę i zaświadczenie do medycyny pracy, że jestem zdrowy!  

Hmm... wyjmowanie cewnika bolało bardziej. Przy zakładaniu wcisnęli mi jakiś środek przeciwbólowy w żyły...

O własnych nogach, krokiem człowieka z Innsmouth, wyszedłem ze szpitala...

A potem, przez cały dzień nie mogłem zrobić siku. Sponiewierany, dopiero w gorącej kąpieli, z głośnym, długo trwającym krzykiem udało mi się. Ale w środku ciała nic mnie nie bolało...

Kiedy poszedłem do Medycyny Pracy, myślałem, że znowu mam atak. Ale to tylko moja głowa!

A teraz? Jestem jak na tą chwilę bez kamieni... ale mam podwyższony cukier. [Bez przypisu z 2020]





Powyższą opowieść opowiedziałem na żywo niezliczoną ilość razy. Któregoś razu mój młodszy brat jechał autem i poczuł silny ból brzucha. Zrazu nie wiedział o co chodzi, ale przypomniał sobie co mówiłem. Podjechał pod SOR i została udzielona mu pomoc. Miał kamienie nerkowe. Mama! Kwestia genów! 




I myślicie, że to już koniec? Nie… Czas i mój wspaniały, zdradliwy organizm, tworzył nowe kamienie, które co roku, zazwyczaj w listopadzie monitorowałem na usg. Widziałem jak spokojnie rosną, a  pod koniec roku 2017, miałem je tak samo duże i bonusowo w obu nerkach, kiedy się ta przygoda z bólem zaczynała.

Na początku roku zacząłem je odczuwać. Była to na początku tylko subtelna sugestia, jak delikatny szum wiatru czy słyszany w oddali wiosenny, świergot ptaków. Ale! Postanowiłem nie czekać na tańcowanie z kamieniami i zasięgnąć porady specjalisty.

W szpitalu, w którym miałem rozbijane kamienie, długo przyszłoby mi czekać na poradę u urologa, dlatego postanowiłem pojechać do Szpitala na Kraśnickich w Lublinie.

Kiedy wszedłem do gabinetu pana (tfu!) doktora już wiedziałem, że nic mi nie pomoże. Na brązowy, stary garnitur miał niedbale założony biały fartuch i wydawał się mówić do mnie: „Wynocha! Chcę już stąd iść, a ty mi przeszkadzasz.

Zachowałem jednak spokój, wszak to tylko moje pesymistyczne, fałszywe myśli. Usiadłem na stołku i szczegółowo zacząłem opowiadać o przygodzie z kamieniami, pokazywać wyniki i nagle słyszę:
- Po co pan przyszedł?

Nosz… pomyślałem, zaczyna się.

Tedy mówię mu, rozwijając historię, żeby pusty łeb zrozumiał, że mam te same kamienie, które mnie doprowadziły do wizyty w szpitalu, nie chce żeby bolało i profilaktycznie pragnę coś z nimi zrobić, zasięgnąć rady.

- Ale to nie u nas rozbijane były kamienie. Było się zgłosić tam gdzie poprzednio.
- Tam dłużej musiałby  czekać na wizytę. – mówię, a lekarz wydaje się nie reagować. - To co, mam czekać na ból, bo się nie da teraz nic zrobić?
- Tak! – słyszę odpowiedź.

Wyszedłem grzecznie od specjalisty. (Tacy specjaliści są wszędzie. Nazwa specjalista powinna być obrazą)



W dniu 28 czerwca 2019 roku odezwały się kamienie z prawej strony. „Cześć” – mówią. Ale dałem rade zwalczyć ból, ale w głowie pojawiło się zwątpienie. Kolejnego dnia miałem dyżur w pracy. Dobrze, że było mało wychowanków, bo musiałem przeleżeć około dwóch godzin podczas ataku, a w moich oczach był strach.

Ból przeszedł, zrobiłem nawet z dzieckiem kompot z porzeczek. Wieczorem, po 20, kiedy to skończyłem dyżur, żona przyjechała po mnie do pracy autem, przywiozła do domu,  a o 22 wiłem się z bólu. Czułem, że godzinę muszę czekać na „daaaaj mi nooospę, albo inne gówno”. Być może tak było, wszędzie upatruje osób, które chcą mnie wykończyć.





W trakcie takiego doświadczenia umysł nie pracował. Wówczas jest się tylko bólem, który od czasu do czasu chce wymiotować. Nie chciałem iść do przychodni, ale w końcu wyszedłem z domu, dostałem kroplówkę i… To był dopiero początek. Drugi Atak Kolki Nerkowej! (Ból po lewej stronie)



Przez tydzień przyjmowałem leki i zastrzyki, a po tym czasie rozpocząłem urlop. Kolejne dni męczarni w bólu i zastrzyków rozkurczowych. Przynajmniej atakowało mnie w domu, a nie w pracy, gdzie trzeba być czujnym i odpowiedzialnym w każdej sekundzie.

Rodzina chciała dla mnie zrezygnować z wyjazdu do Krasnobrodu, ale ja postanowiłem, że "pojedziemy i będziemy się dobrze bawić". Podobna scena do tej z filmu "W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju", kiedy to Clark Wilhelm Griswold Jr. nie chciał wypuścić z domu rodziny po  spaleniu choinki… Pamiętacie?
   
I przez 3 dni dawałem radę, ale już czwartego wielki ból powrócił i… Ech, musiałem czekać na łazienkę, bo była wspólna w tym domu, w którym mieszkaliśmy. Po ponad dwugodzinnym bólu, poszedłem pod prysznic, zgięty w pół, zielony na twarzy, umierający. W Krasnobrodzie nie ma żadnej opieki medycznej, przychodni, która dyżuruje, ale udało się dojechać na „karetkę”. Budynek, z którego wylatują ratownicy medyczni w swoim bolidzie jest mało widoczny, znajduje się obok dużego sklepu, naprzeciwko Biedronki, zapomniałem nazwy. Dostałem zastrzyk i wróciliśmy na kwaterę. Poszedłem spać, a kiedy się obudziłem byliśmy już spakowani i wyruszyliśmy do naszego domu.

A tu kolejne wizyty u lekarzy, zastrzyki, ból i rodzenie kamienia!






Złe uczucie, kiedy nie można się wysikać. Boli… kamienie w przewodzie moczowym.

Kap - leci kropelka…
- Ała – krzyczę.
Kaap.
- Aałaaa. Powoli mi wylatywało.

Po trzydziestu minutach opróżniłem pęcherz, napiłem się kolejny dzbanek wody i czekałem kolejne pół godziny, kiedy będę musiał iść do kibelka. Próbowałem wszystkiego żeby złagodzić ból. Gorąca woda w wannie to jakiś mit, chociaż kiedyś mi pomogła (??!?) Nie radzę próbować, szkoda czasu. I tak rodziłem 3 dni.

O 2.04 w nocy urodziłem. Dokładnie słyszałem dźwięk kamienia odbijającego się od porcelany! A potem wysikałem się już prawie normalnie (chociaż sponiewierany chodziłem jeszcze przez kilka dni)

6mm kamienia! Wyłowiłem go. (To był diament, bo ja jestem szlachetny, nie fałszywy)



I spokój był do 7 grudnia, kiedy to przybiegłem do domu po odprowadzeniu Alicji do szkoły. Ból zaskoczył mnie (Jak zwykle!). Znowu pojawiły się wymioty, rozwolnienie, ale udało się wygrać, łykając mocne leki, które mi zostały z wakacji.

Kolejnego dnia przyatakowało mnie w pracy i ból powtarzał się przez cały tydzień. Mówiłem wychowankom: „Dzieciaczki, jak nie będzie ze mną już kontaktu to wiecie gdzie dzwonić?” Odpowiadał mi chóralne „Taaaaak, wiemy”. I pytały się dzieci co jakiś czas czy ze mną dobrze, i prosiły żebym się nie przemęczał. Piękne chwile.

Której nocy tak mną telepało, że chciałem już czołgać się do nocnej przychodni, ale kiedy wyszedłem spod kołdry, pomyślałem, że jest zimno i nie idę. Zamiast skorzystać z pomocy zastrzyku, leżałem ponad dwie godziny, ale pod wpływem leków ból ustąpił.



21 grudnia około godziny 14 byłem w stanie skrajnego bólu. Musiałem iść do przychodni lekarza rodzinnego na zastrzyk… drinki dożylne i święta Narodzenia Kolki Nerkowej numer trzy mogłem uważać za rozpoczęte. (Ból po prawej stronie, ponownie po siedmiu latach)

Nie ruszałem się nigdzie z domu, cały czas gotowy wyjść jedynie na iniekcję, łykając w między czasie leki przeciwbólowe i rozkurczowe. Zmieniłem taktykę troszkę i zacząłem chodzić po schodach. Mieszkam niby wysoko, bo to ostatnie piętro,a le po kilku turach byłem nie tylko obolały, ale i zmęczony. Nauczyłem się za to kończyć w bólu obieranie ziemniaków czy odkurzanie domu. A potem hop na łóżko i dyskoteka, aż ból nie ustąpił.

1 stycznia 2020 w godzinach popołudniowych zacząłem rodzić… Z przyczyn bardziej estetycznych niż technicznych nie jestem w posiadaniu kamienia.

Strasznie to wszystko boli. Najpierw atak kolki nerkowej, potem chwila spokoju po zastrzyku, a kiedy ten puszcza, nadchodzi ból głowy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz