poniedziałek, 4 maja 2020

W Kamiennym Kręgu... część szósta. Szkoła Tańca


Mam 38 lat. Siedem lat temu miałem pierwszy atak kolki nerkowej. Po pół roku chodzenia z wewnętrznym cewnikiem, w końcu lekarze postanowili rozbić kamienie i pozbyłem się ich z organizmu, ale jak się szybko przekonałem, był to dopiero początek przygody. 

Co roku badałem się, wykonywałem usg, ze strachem wysłuchując, że nowe kamienie rosły i przyjdzie czas, że ponownie nastąpi mityczny – bolesny atak.

Kiedy kamienie urosły do stanu sprzed ataku, zacząłem je odczuwać. Była to na początku tylko subtelna sugestia, jak delikatny szum wiatru czy słyszany w oddali wiosenny świergot ptaków. Ale! Postanowiłem nie czekać na tańcowanie z kamieniami i zasięgnąć porady specjalisty.

W szpitalu, w którym miałem rozbijane kamienie, długo przyszłoby mi czekać na poradę u urologa, dlatego postanowiłem pojechać do Szpitala na Kraśnickich w Lublinie.

Kiedy wszedłem do gabinetu pana (tfu!) doktora, już wiedziałem, że nic mi nie pomoże. Na brązowy, stary garnitur miał niedbale założony biały fartuch i wydawał się mówić do mnie: „Wynocha! Chcę już stąd iść, a ty mi przeszkadzasz.”

Zachowałem jednak spokój, wszak to tylko moje pesymistyczne, fałszywe myśli. Usiadłem na stołku i szczegółowo zacząłem opowiadać o przygodzie z kamieniami, pokazywać wyniki, zdjęcia usg i nagle słyszę:
- Po co pan przyszedł?
 - Nosz… pomyślałem, zaczyna się.

Tedy mówię mu, rozwijając historię, żeby pusty łeb zrozumiał, że mam te same kamienie, które mnie doprowadziły do wizyty w szpitalu, nie chce żeby bolało i profilaktycznie pragnę coś z nimi zrobić, zasięgnąć rady.
- Ale to nie u nas rozbijane były kamienie. Było się zgłosić tam gdzie poprzednio.
- Tam dłużej musiałbym  czekać na wizytę. – mówię, a lekarz wydaje się nie reagować. - To co, mam czekać na ból, bo się nie da teraz nic zrobić?
- Tak! – słyszę odpowiedź.

Grzecznie opuściłem gabinet specjalisty. (Tacy specjaliści są wszędzie. Nazwa specjalista powinna być obrazą). Wychodząc z przyszpitalnej przychodni pomyliłem drogi i zabłądziłem. Chwilę pokręciłem się po labiryncie korytarzy, aż moim oczom ukazał się naklejony na oszklone drzwi plakat: 

Masz kamienie w nerkach? Cierpisz w powodu silnych bólów, ale szukasz wyzwań? Dołącz do Nas! Czekamy na Ciebie. Przyszpitalna Szkoła Tańca przy Oddziale Urologii.

Zaintrygowany postanowiłem sprawdzić w czym rzecz. Nieśmiało zapukałem w szybę, a po chwili otworzyła mi pielęgniarka. Zapytała się czy jestem zainteresowany nauką w szkole tańca, a gdy dowiedziała się, że na kamienie nerkowe cierpię od siedmiu lat, a gruz o średnicy prawie jednego centymetra  mam obecnie w sobie, rozpromieniła się i zaproponowała obchód i prezentację. Nie mając nic lepszego do roboty, zgodziłem się.  

Dowiedziałem się od pielęgniarki, że prowadzono tutaj szkołę tańca dla osób z kolką nerkową, a zawodnicy – pacjenci, brali udział w konkursach organizowanych w całej Polsce.

Akurat trafiłem na przedpołudniową sesję, która odbywała się w jednej z sal. Pod oknem stał sprzęt grający, z którego słychać było dyskotekowy hit tego roku. Pielęgniarka oznajmiła, że pacjenci trenują po pół godziny po wystąpieniu silnych ataków. Znajdowało się tutaj kilka osób w różnym wieku, wszyscy chudzi o niezdrowej, sinej cerze, spoceni, z zastygłym cierpieniem na twarzy. Atak wywoływano przede wszystkim przez ograniczenie płynów i dietę wysokobiałkową.

Kolejne, kolorowe plakaty zdobiły ściany sali treningowej: „Ważne mieć nie tylko chęci i motywację, ale też i kamienie nerkowe!” – głosił plakat na jednej ze ścian. „Twój złóg ruszył się w moczowodzie! Rusz się i ty!

Ilustracja wykonana przez Alicję.

Tancerze wili się w prześcieradłach, podciągali ręce i nogi do tułowia, by za chwilę wyrzucić je szeroko, jak najdalej od siebie, jednocześnie przy tym głośno jęcząc i sapiąc. Przez kilka minut z niedowierzaniem patrzyłem się na te akrobacje. Nie uwierzycie ile kombinacji i ruchów można wykonać na niewielkim, szpitalnym łóżku.

Ci, którzy wykonywali taniec „bez łóżka” – jak to wówczas nazwałem, zazwyczaj zgięci w pół, siłą woli prostowali się, likwidowali stres z oczu i grymas udręki z twarzy, by uzyskać figurę taneczną o nazwie – „stójka w autobusie w godzinach szczytu”. Jak sami możecie się domyślić, polegała ona na staniu prosto. Zaledwie troje tancerzy potrafiło wytrzymać w takim układzie dłużej niż parę sekund by zaraz powrócić do układów w zgięciu. Upadki, turlanie się, rozrzucanie rąk i ponownie sekwencja powstawania i wytrzymania w pionie kilku cennych, wysoko punktowanych sekund.

Po półgodzinie, pielęgniarki podłączyły pacjentów do specjalnych kroplówek, które miały między innymi za zadanie rozkurczyć mięśnie gładkie. Napojono również pacjentów wodą – jednych źródlaną, a innych mineralną. Rodzaj wody jak twierdzili trenerzy – doktorzy, miał znaczenie. Wodę mineralną przyjmowali pacjenci, którym kamienie mogły jeszcze urosnąć, zaś woda mineralna była dla tych, którzy mieli je już dostatecznie duże. 

Byłem zaszokowany. Dokładnie pamiętałem swoje wygibasy w czasie kolki nerkowej, ale to co zobaczyłem teraz, przechodziło ludzkie pojęcie, a mało jest rzeczy, które mnie zadziwiają.

Pielęgniarka widząc moją minę ciągnęła dalej i dowiedziałem się, że na takich międzyszpitalnych zawodach próbowano oszukiwać. Jeden z pacjentów, prawdziwy talent, o dużych kamieniach nerkowych, wprawił w osłupienie sędziów i konkurentów sugestywnym tańcem w bólu. Wszyscy byli zachwyceni, a jednocześnie przerażeni, jakiż to wówczas cierpień musiał doświadczać. Wił się, skakał, turlał się po podłodze, wykonując ruchy, które myślano - miały wejść do kanonu kolkowego tańca. Z ust biła mu piana, a oczy miał przekrwione. Jego agonalne ryki były niemal zwierzęce. Gdy muzyka się skończyła, uczestnik konkurs nie przestawał w wysiłkach prowadzących ku zwycięstwu. Czyżby tak bardzo zatracił się w tańcu? Wiadomo jest, że  ból w kolce nerkowej jest bardzo dotkliwy, może dojść do spadku ciśnienia tętniczego, a nawet zasłabnięcia. Potrzeba było zatrzymać tancerza przy użyciu siły, co okazało się nieprostym zdaniem. Po kilku godzinach interwencji lekarzy wyszło na jaw, że przed swoim występem przyjął dopalacze. Zawodnik został zdyskwalifikowany, usunięto mu kamienie i tym sposobem zakończył obiecującą karierę.

Podziękowałem pielęgniarce i szybko opuściłem salę treningową. Parłem przed siebie, nie patrząc gdzie idę. Chciałem jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Gdy skręciłem za kolejny róg wpadłem na grupę młodych ludzi. Stali dwójkami – kobiety i mężczyźni. Rozmawiali ze sobą lub pocieszali wzajemnie. W ich twarzach również widziałem znajomy, oglądany kilka minut temu ból. Nowi tancerze? Czy zatoczyłem koło i znalazłem się z powrotem w tym samym miejscu, z którego chciałem uciec? Niemożliwe! Rozejrzałem się dokładniej. Stałem przed oszklonymi drzwiami, na których przyczepiono tabliczkę: „Szkoła Rodzenia kamieni nerkowych”.




Szósta część „W kamiennym kręgu…” serii opowiadań o kolce nerkowej. Pierwsze opowiadanie napisałem 22 listopada 2013, a ostatnie 29 września 2018 roku. W komentarzu do ostatniego tekstu było: „Od tamtego razu robiłem dużo, żeby nie dostać kolki ponownie… Nie, jeszcze jej nie dostałem.  Ale kamienie wróciły, przywitały się już, chociaż rok temu, w czasie badań profilaktycznych jeszcze ich nie było. A może lekarz gamoń?” W wakacje 2019, a następnie pod koniec tego samego roku dostałem kolki, którą opisałem tutaj: Kolka nerkowa 2013 - 2020... Wytańcowałem się w bólu, a niestety, na tę chwilę mam jeszcze jednego skurczybyka o średnicy 6 mm. Wiem, że się odezwie… 

Tradycyjnie obrazek do tekstu wykonała moja małżonka, a druga tradycja jest taka, że to też kolejne opowiadanie, do którego moja córka też narysowało swoje dzieło. Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz