wtorek, 7 września 2021

Ruiny spalonego domu w Lesie Ardeep.


Daleko za miastem Waterdeep, w lesie Ardeep, gdzie rzekłbyś — cywilizacja wydawałoby, się jeszcze nie dotarła. W miejscu, do którego można dostać się tylko dzięki zapomnianej, zarośniętej  drodze, zdarzyła się rzecz niesamowita. Do tej pory wzdrygam się na myśl o tamtych chwilach! Byłem świadkiem pożaru starego domu, ukrywając się w krzakach wraz z istotami, które go wywołały.  Zaskakujące jest odczucie, iż nie przeraża mnie śmierć spalonych w domu osób, ale świadomość, że "Sprawiedliwość" musiała użyć niezwyczajnych sposobów, aby się zrealizować. 

Wszystko to wydaje się nierealne, jakby nie było doświadczeniem, a jedynie wspomnieniem koszmarnego snu. Powiem Wam, co mnie spotkało. Zaznaczam, że nie przytoczę wszystkich szczegółów, gdyż trzeba by było opisać zjawiska bardzo osobliwe i w swej mierze niezrozumiałe.

W miejscu niedostępnym dla ludzi, gdzie nikt z żyjących nie mógł niczego szukać, znajdował się dom zamieszkiwany przez rodzinę - Ojca, Matkę i Syna. Jak powiadano później, wiedli oni życie nieróżniące się od naszego. Żyli z pracy własnych rąk, uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta. Żywili się tym, co dostarczył im las oraz rybami, które sami łowili w rzece Dessarin. Tę ostatnią czynność wykonywali rzadko i niechętnie w obawie przed spotkaniem innych ludzi.                      

W brzozowym lasku oddzielnie od reszty zwierząt, za solidnym ogrodzeniem, trzymane były kozły. Kozły! Proszę mi wierzyć! Nie znam ich historii. Nie mam pojęcia co się z nimi dokładnie działo. Co z nimi robiono? Nie mam pojęcia. Mogę opowiedzieć tylko o tym, co widziałem, gdy w nocy zbliżałem się do tego miejsca. Ale uczynię to za chwilę.

Teraz wyjaśnię, jak się w ogóle znalazłem w tym sfatygowanym gospodarstwie. Od pewnego czasu śniły mi się lasy, wzgórza, stara chata, a wśród nich zmurszali ludzie. Z ich ust docierały do mnie pojedyncze słowa, które niekiedy rozumiałem. Ukazywali mi się w różnych sytuacjach — w domu, przy pracy na polu, podczas obrządku zwierząt, łowieniu ryb, w lasach i na wzgórzach oraz podczas innych czynności, których nie potrafię określić inaczej niż dziwne rytuały. Towarzyszył im przy tym zupełnie niezrozumiały dla mnie potok słów oraz przejmujące dźwięki. Zdawało mi się, że to odgłosy zwierząt, ale były tam też i takie tony, których nie umiem opisać. Nie potrafię doszukać się niczego, co mogłoby je wydawać. Myślałem o nich jako o cząstce zimnego kosmosu, który zleciał na Ziemię..                                                  

Któregoś razu, nocą, po jednym z takich snów wybiegłem z domu.  Zaopatrzony w świder oraz piłę ręczną, wsiadłem na konia i  po kilku godzinach dojechałem do starej, prawie niewidocznej, leśnej drogi. Musiałem przejść ją na piechotę, mój wierzchowiec nie chciał wkroczyć do lasu. Uwiązałem go do drzewa i zostawiłem.

Księżyc był w pełni. Przedzierałem się przez las, by dotrzeć do znajomego mi ze snów domu. Czułem, że ktoś w nim jest, ale nie było we mnie strachu. Gdy znalazłem się wewnątrz koziej zagrody, nie zobaczyłem tam ani jednego zwierzęcia, jednak miałem nieodparte wrażenie, jakby ktoś muskał moje ręce i policzki. Czułem ciepły i wilgotny dotyk…  Ujrzałem dziwnie falujące brzozowe drzewa. Chociaż jak sobie teraz przypominam, tamtej nocy nie było wiatru. 

Zacząłem ścinać niektóre z tych drzew, a później piłowałem je na części o różnych wielkościach. Mając już kilkanaście kawałków, (a pamiętajcie, robiłem to bezwiednie) zacząłem świdrem wiercić w nich otwory. Przeraziłem się, gdy po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że spod moich rąk wychodzą brzozowe koziołki. Gdy skończyłem pracę, jak żywe pomknęły w stronę domu... 

Potem jak przez mgłę pamiętam jedynie, że leżałem pod krzakami, a one wtulone w moje ciało siedziały obok. Trwaliśmy w bezruchu, wpatrując się w płonący dom.

Ocknąłem się i spoglądając na te brzozowe twory, zrozumiałem, że chcą iść ze mną. Zwróciły ku mnie drewniane głowy, tak jakby bezsłownie tłumacząc, że musiały tak postąpić. Zabrałem je ze sobą i wywiozłem daleko od tego miejsca..         

Kiedy doszedłem do siebie, żona powiedziała, że znalazła mnie nad ranem w warsztacie stolarskim, zupełnie pijanego, brudnego, pokrytego trocinami,  w towarzystwie czterech brzozowych koziołków..                                          

Podobne koziołki robię każdemu, kto zachwyci się tymi, które dumnie stoją na skalniaku przed moim domem.


Pomysły do przygody:

- Być może, któryś z graczy będzie mieć podobny sen, przeżyje podobną przygodę i stanie się mistrzem w tworzeniu takich koziołków

- A może tak się też złożyć, że ktoś będzie opowiadać tę historię w karczmie. 

- A kiedy ktoś trafi na ruiny tego domu, zobaczy pomykające nocą koziołki… ?

 

Info:

Oryginalne opowiadanie nazywa się KoZły.  Opowiadanie przerobiłem, dodałem okolice Waterdeep i jako Ruiny spalonego domu w Lesie Ardeep wysłałem na konkurs. Ale go nie wygrałem.

Ostatnio w Waterdeep byłem ogrywając Eye of the Beholder II. Dobra gra.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz