poniedziałek, 8 lipca 2019

Ośrodek Upraw i Resocjalizacji




Jestem młodszym redaktorem w jednej z warszawskich gazet. Dzisiaj miałem udać się do pewnego, tajemniczego miejsca we Wschodniej Polsce, które od ponad roku, budzi szczere zainteresowanie opinii publicznej i przeprowadzić ekskluzywny wywiad z jego pomysłodawcą. Obiecano mi również, że będę mógł przyjrzeć się działalności ośrodka, a nawet zrobić kilka zdjęć. To dla mnie osobisty zaszczyt i honor, a gazecie gwarantuje sprzedaż całego nakładu.

Cel mojej podróży znajduje się daleko od jakichkolwiek siedzib ludzkich. Dojeżdża się do niego skręcając z głównej trasy w zwykłą, piaszczystą drogę i jedzie jeszcze przez kilka kilometrów. Cały teren okolony jest wysokim, betonowym murem o pogodnej, żółtej barwie. Kiedy dojeżdżałem do bramy głównej, ta otworzyła się natychmiast, a po jej przejechaniu, znalazłem się na wielkim parkingu, wypełnionym prawie w całości samochodami.

Po prawej stronie parkingu stoi oszklony, trzy piętrowy biurowiec. Niemożliwe, żeby tylu pracowników przebywało w tym budynku – pomyślałem. Kiedy wysiadłem z samochodu, dopiero wówczas zdałem sobie sprawę jak wielki jest to teren, w całości przeznaczony pod uprawy. Wszędzie krzątali się pracownicy, jak w dobrze naoliwionej maszynie.

Już za chwilę miałem się dowiedzieć wszystkiego, gdyż zauważyłem, że z biurowca wyszedł i zmierza ku mnie, uśmiechnięty mężczyzna w krótkich spodenkach i koszuli w kratę, sprawiający wrażenie szalenie beztroskiego.

- Dzień Dobry panu. Jestem założycielem i prezesem Ośrodka Upraw i Resocjalizacji. Nazywam się B.G.

- Dzień Dobry Panie Prezesie – podszedłem do niego szybko, wyciągając dłoń na przywitanie. Rozumiem, że w taki upał jak dzisiaj, nawet dla tak ważnych osób jak pan, nie obowiązuje nakaz  chodzenia w pracy w garniturze?  – chciałem zacząć dowcipnie, chociaż zanim skończyłem to zdanie zrozumiałem jego  głupotę.

Mój rozmówca uśmiechnął się jeszcze serdeczniej, ujął przyjaźnie wyciągniętą dłoń. - Nie mój drogi panie, my tutaj nie zarabiamy pieniędzy, a garnitury są zabronione dla pracowników. Tak samo jak  kolorowe oprawki okularów przeciwsłonecznych. Chociaż… - tutaj zrobił wymowną pauzę. - Zapewne zobaczy je pan u nas. Ale wszystko po kolei. Jak pan wspomniał, bardzo dzisiaj gorąco. Miał pan trudną podróż? Zapraszam do środka na szklankę czegoś chłodnego.



Po kilku minutach szedłem z Prezesem na pola uprawne.

- Widzi pan. – kontynuował Prezes. W naszym ośrodku znajdują się ludzie, którzy mając odpowiedzialną pracę, od której często zależą losy innych ludzi, zrobili, delikatnie mówiąc, coś niewłaściwego. By zbadać czy był to błąd jednorazowy, przypadek, a może trwały nawyk, sprawdzamy to za pomocą najbardziej szlachetnej metody – pielenia grządek. Wszak nic bardziej nie uszlachetnia człowieka jak praca w ziemi i… ból w czasie kolki nerkowej, ale proszę tego ostatniego nie pisać w artykule.   

Podeszliśmy do najbliższej grupy pracujących ludzi.

- Tutaj pracują osoby mające problem z konsekwencją. Rozumie pan? Nie stosują się do najważniejszych zasad i wprowadzają swoje. My wiemy, że bycie indywidualnością i różnice są ważne, trzeba je pokazywać, by ktoś, na kogo mamy wpływ, widział, że świat jest piękny i można z niego korzystać na różne sposoby. Ale Ci tutaj, nie stosowali głównych zasad. Uważamy, że należy to robić. Wszak kto tego nie robi, przeszkadza osobom powołanym do wykonywanej przez nich pracy.    
- Niech spojrzy pan na moich podopiecznych. W oczach tych, którzy są tu od niedawna, można zauważyć, że nie zgadzają się z obecnie wykonywanymi czynnościami, gdyż działanie, które sprawiło, że się tu znaleźli, uważają, za sprawę normalną i zwykłą. Do czasu. Tutaj odwrócił się do mnie i mrugnął okiem.



Ludzie, których mijaliśmy uwijali się pomiędzy grządkami jak w ukropie. Co można jednoznacznie zrozumieć, gdyż Słońce dzisiaj paliło niemiłosiernie. Jak się dowiedziałem od pana Prezesa, wszyscy Ci ludzie mieli na sobie ubrania, które noszą zazwyczaj w swoim miejscu pracy. Ten szczegół ma dodatkowo wzmocnić efekt pracy nad sobą. Widać, że zależało im na tym, gdyż swoje zadanie wykonywali sumiennie i bez słowa sprzeciwu.

Dalej pracowało dwóch mężczyzn w świecących i gładkich garniturach. – Tym panom – zaczął Prezes, wydawało się, że skoro ubierają się w drogie, błyszczące garnitury, to przysługują im nadzwyczajne przywileje. Że mogą udawać niedostępnych, a mieć jedynie kontakt z tymi, którzy się im podlizują. Ci z kolei przebywają w innym miejscu ośrodka. Ale wracając do naszych elegancików. Praca w grządkach wyruguje z nich pozory wyższości, władzy i bycia bezczelnym. Skutecznie. Przejdźmy dalej, niedaleko. Tu, jak pan widzi, są ludzie, którym się wydaje, że mając kolorowe oprawki okularów są bardzo fajni, znają się na wszystkim i nie muszą specjalnie nic robić. Oczywiście kilka oporządzonych grządek, w tym wypadku marchwi… pokazało już niejednemu, jak bardzo się mylili.

Po lewej pielą grządki "podjadacze jedzenia" pacjentom szpitali, a dalej, na prawo, za pompą wodną, są osoby na kierowniczych, lecz niższych stanowiskach niż dyrektor albo prezes, które często zmieniają zdanie i się do tego nie potrafią przyznać. Ale zapytane kilkukrotnie co dzisiaj robiły, którym warzywom dogodziły, odpowiadają zawsze śpiewająco i bezbłędnie. Ich szkolenie zaczynamy od najprostszych zadań…

- Zaraz dojdziemy do pracowników, którzy pracując bezpośrednio z dziećmi i młodzieżą, wyszukują sobie przeróżne zajęcia, które nie pozwalają im na bezpośredni kontakt z wychowankami. Wyobraża pan to sobie? Nawet nie znajdują czasu na rozmowę, nie mówiąc już o pomocy w rozwiązywaniu problemów. Te osoby przebywają u nas na trzech turnusach, wiosennym, letnim i jesiennym.

- Tutaj zaś, w tej kalarepie, pielą osoby, które w pracy kradną czyjeś pomysły. Kobieta w białym fartuchu, często chodziła do szefostwa, podlizywała się, mówiąc, że to ona jest matką sukcesu, na który tak po prawdzie, pracowali inni.

- Teraz pokaże panu naszą niewielką szklarnię. Jest ona dźwiękoszczelna i tylko tym szczegółem,  różni się od standardowych. Znajdują się tutaj osoby, które krzyczą na swoich podwładnych. Zapraszam… uwaga na głowę. Gorąco tutaj jak w piekle. Piękne warunki do zrozumienia błędów, które się popełniło.

I rzeczywiście, znajdowały się tutaj osoby, które w trakcie pielenia grządek, głośno krzyczały. Prezes kontynuował – Czy uważa pan, że krzyczenie do truskawek w jakiś sposób zmieni ich rozwój, przyczyni się do tego, że szybciej dojrzeją?  Nie? Tak samo jest i z ludźmi. Ha!… chciałbym mieć tutaj mandragorę, która odpowiedziałaby im po stokroć!   

Po całym terenie chodziliśmy jeszcze kilka minut, a Prezes objaśniał mi, z jakimi „przypadłościami” przychodzą do niego ludzie, ale prosił nie wspominać o tym w artykule. Natomiast mnie, zaciekawiła pewna sprawa.

- Panie Prezesie, zauważyłem, że oprócz ogromnej ilości upraw warzyw, macie też tutaj fascynujący ogród. Pracuje w nim wiele, jak nie tyle samo osób co w warzywniaku. Cóż on ma symbolizować i w czym ma pomóc?

- No cóż. Prawda, piękne mamy ogrody, różnorodność  kwiatów, którym przez cały rok zapewnia się idealne warunki do rozwoju. Pracują tutaj osoby, które zdały sobie sprawę, że nie nadają się do wykonywania dotychczasowej pracy, a jedyne co potrafią… to jednak tylko pielić. Sam pan rozumie, nie mogliśmy naszych uczestników po takim wstrząsie nieprzydatności, zostawić samym sobie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz